Bezruchdance. Polski rynek sztuki wobec pandemii
Czytałem w internecie, że idą dobre czasy dla rynku sztuki. Informację tę reprodukują przedstawiciele różnych domów aukcyjnych, tych poważnych i dużych, ale i wirtualnych bram floriańskich, dziennikarze popularnych tygodników czy internetowe handlarki tanimi brzydkimi obrazami. Coś trzeba pisać, a jak się napisze, że będzie trochę dobrze, a trochę źle, to czytelnicy poczują się rozczarowani, więc lepiej pisać, że będzie dobrze, a najlepiej bardzo dobrze. Taka ocena wręczających wam prospekt, w którym trwa niekończący się kunsthandel, bierze się trochę z prymitywnego marketingu, trochę z niewiedzy zakrywanej głupotą, a trochę – w moim odczuciu – fałszywego przekonania, że nie najgorsze wyniki aukcyjne są zapowiedzią dobrej koniunktury na rynku sztuki w czasach dekoniunktury wszystkiego poza nim. Umówmy się – nie są. Rynek sztuki nie jest zieloną wyspą. Jest raczej przeciążonym jachtem ze styropianu. Nie da się go zatopić, ale po burzy może już nie wyglądać tak dobrze, a to, że parę osób z Konstancina się nudzi i kupi coś w Desie przez internet, nie musi jeszcze o niczym świadczyć.
Mniej zarabiamy, to i mniej wydajemy. Negocjujemy niższe czynsze, nie wysyłamy ciężarówek ze skrzyniami w odległe części Europy, nie kupujemy biletów lotniczych do Stanów. Jednak nasi klienci też zostali w domach.
Oczywiście nie będzie tak źle, chociaż niełatwo będzie odróżnić tych, którzy i tak zwinęliby biznes, niezależnie od okoliczności, od tych, w których uderzyła pandemia. Zresztą może to być nie do odróżnienia. Myślę, że jeśli z twoim biznesem jest naprawdę aż tak źle po miesiącu czy dwóch lockdownu, to znaczy, że coś nie tak było z nim już wcześniej. Jeśli ja sam splajtuję do czerwca – nie żałujcie mnie, czytelnicy, bo będzie to znaczyło, że gen porażki był wpisany w funkcjonowanie mojej firmy.
Jakie nowości przyniosła pandemia? Wiadomo, nie można się z spotkać z klientami, pokazać sztuki na żywo, sprzedaże spadają. Ale do pewnego stopnia jest to zrekompensowane niższymi kosztami prowadzenia biznesu. Targi sztuki często są nieudanymi przedsięwzięciami finansowymi, ale że wszystkie są odwołane, to znika ryzyko utopienia w nich pieniędzy. Oczywiście są wśród nas pechowcy, którzy już za swoje stoiska karnie zapłacili, a targi nie chcą zwrócić im teraz pieniędzy, proponując, że potraktują je jako zaliczkę na przyszły rok.
Mniej zarabiamy, to i mniej wydajemy. Negocjujemy niższe czynsze, nie wysyłamy ciężarówek ze skrzyniami w odległe części Europy, nie kupujemy biletów lotniczych do Stanów. Jednak nasi klienci też zostali w domach. Może kupią sobie coś w swoich lokalnych galeriach, choć oczywiście dla większości z nich lokalne galerie to nie te warszawskie, ale londyńskie czy berlińskie.
Czy poza mniejszym śladem węglowym mogą płynąć z tego jakiekolwiek korzyści?
[…]
Pełna wersja tekstu dostępna jest w 29. numerze Magazynu „Szum”.