Bądźmy bliżej siebie. Rozmowa z Filipem Kijowskim i Tarasem Gembikiem

Karolina Plinta: Jesteście kojarzeni z inicjatywami, które łączy mianownik niezależności. Filip zainicjował Bibliotekę Azyl w Galerii Labirynt w Lublinie, a ty Taras działałeś w Solidarnym Domu Kultury Słonecznik i ciągle animujesz Klub Antykryzysowy, który działa przy Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Jak to się stało, że podjęliście się tych działań?
Filip Kijowski: Jeśli chodzi o mnie, wróciłem do Polski w 2019 roku, po mieszkaniu przez 12 lat za granicą, głównie w Londynie i przez chwilę w Bangkoku. Po przyjeździe do Polski nie miałem pojęcia, gdzie i jak odnaleźć jakąś formę wspólnoty czy miejsca, w których mógłbym czuć się komfortowo. Polskę pamiętałem z okresu nastoletniego, i choć miałem świadomość, że sytuacja była wtedy zupełnie inna, tamte wspomnienia trochę rzutowały na moją ocenę sytuacji. Wpadłem wtedy na pomysł, żeby zapytać się innych osób, jak się czują i zorganizowałem projekt – być może trochę naiwny – o nazwie Tęczowe pocztówki. Przez osiem miesięcy zapraszałem osoby napotkanie na ulicy w Warszawie, Lublinie i Wrocławiu do napisania pocztówki zadedykowanej Andrzejowi Dudzie. To było tuż po tym, gdy powiedział, że osoby LGBTQ+ są ideologią. Tych pocztówek powstało około 1500. Sporo osób pisało w nich o braku przestrzeni, w której mogłyby spotykać się na co dzień. W kontekście kultury LGBTQ+ mamy sporo klubów, barów, odbywają się festiwale, ale brakowało mi stałego miejsca poświęconego osobom queerowym i współtworzonego przez osoby queerowe bez jakiegoś sformalizowanego zarządu. W tych pocztówkach pojawiło się też kilkukrotnie słowo „azyl”.
To był moment, w którym postanowiłeś zorganizować bibliotekę?
FK: Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co się ze mną stanie. Myślałem o tym, żeby zrobić ten projekt i wrócić do Londynu, ale na zaproszenie Waldemara Tatarczuka dostałem propozycję odbycia rocznej, płatnej rezydencji w galerii Labirynt. Było to podczas pandemii, kiedy wiele osób straciło możliwość pracy, szczególnie z ludźmi i grupami społecznymi. Ta propozycja dała mi możliwość skupienia się nad wizją tworzenia biblioteki queerowej, ze strukturą uczestnictwa w zgodzie z lokalną społecznością. Już wtedy zastanawiałem się, czy data zakończenia rezydencji oznacza zakończenie projektu. Z galerią staraliśmy się stworzyć strukturę, dzięki której projekt będzie mógł dalej żyć i rosnąć. Mam wrażenie, że dopiero teraz, po czterech latach, poznajemy potencjał tego projektu – widać, czym mógłby on być, jeśli kontynuowalibyśmy pracę w strukturze, w której młode osoby z lokalnej społeczności mogą proponować swoje działania, a galeria zapewnia roczne kursy. A dlaczego podjąłem się tego działania? Dla mnie jest ważne, żeby móc działać kolektywnie w kierunku większego bezpieczeństwa i inkluzywności. Ciekawi mnie, jak doświadczenie z tych warsztatów można kontynuować w indywidualnych praktykach, ale i na co dzień.
Zatrudniając lub typując do pracy osobę z danej grupy, trzeba pamiętać, że nosi ona w sobie ogrom nasion, rozsiewających się dookoła. Człowiek nie jest zamkniętym organizmem, tylko zakorzenionym w sieci kontaktów. I to właśnie nad tą siecią trzeba pracować.
Taras Gembik: Zanim opowiem o tym, co aktualnie robię, chciałbym cofnąć się o jakieś siedem lat. W 2017 roku, mając 22 lata, przyjechałem do Warszawy z Lublina. Dla mnie był to moment poszukiwania własnej tożsamości, a Warszawa była zupełnie innym miastem niż teraz. Mam tu na myśli także instytucje kultury i ofertę dla osób z doświadczeniem migranckim i uchodźctwa, osób w drodze. Szukałem miejsc, które mogłyby towarzyszyć mi w tym okresie i pomóc budować tożsamość młodego chłopaka po latach większego kryzysu, także bezdomności. Jednak jako osoba z Ukrainy mogłem się wówczas odbić jedynie o Ukraiński Dom, który tworzył określony wizerunek Ukraińca. Dla mnie była to za ciasna forma, nie chciałem definiować się według tych ram, tylko wejść w polskie społeczeństwo. Zależało mi na odnalezieniu własnej wspólnoty. Szukałem więc innych miejsc, i ich nie znalazłem. Jestem jednak osobą bardzo wierzącą w swoje umiejętności, nie zawsze podparte uprawnieniami typu zakończenie studiów, więc któregoś dnia po prostu napisałem na Instagramie do Muzeum Sztuki Nowoczesnej i zaproponowałem im, żebyśmy zrobili coś wspólnie dla społeczności ukraińskiej. Wtedy na terenie Polski oficjalnie było jej prawie milion. To zaskoczyło, muzeum zaprosiło mnie na rozmowę i zaproponowało udział w festiwalu Warszawa w Budowie. Była to edycja poświęcona sąsiedztwu i zdaje się pierwsza inicjatywa w wystawiennictwie, która zwracała uwagę na osoby z Ukrainy. Tak się zaczęła moja współpraca z MSN-em – współpracowałem z muzeum jako edukator, poznałem pracującą już tam Marię Beburię i razem organizowaliśmy małe wydarzenia, jak oprowadzania w języku ukraińskim. Te działania ewoluowały do powstania Blyzkist, później Antykryzysowego Klubu, następnie Słonecznika, a ja zacząłem działać także w innych instytucjach kultury.
Wasze działania koncentrują się na współpracy ze społecznościami, budowaniu wspólnoty. To trochę coś innego niż zwyczajowa działalność instytucji, koncentrująca się wokół wystaw i wydarzeń towarzyszących. Jak wygląda praca ze społecznością, jak się taki proces inicjuje?
TG: Zatrudniając lub typując do pracy osobę z danej grupy, trzeba pamiętać, że nosi ona w sobie ogrom nasion, rozsiewających się dookoła. Człowiek nie jest zamkniętym organizmem, tylko zakorzenionym w sieci kontaktów. I to właśnie nad tą siecią trzeba pracować. Kolejny krok to współpraca z trzecim sektorem, NGO-sami, które mogłyby pośredniczyć między instytucją i grupami mniejszościowymi. Jest to niezbędne w sytuacji, w której instytucje kultury operują ograniczonymi zasobami ludzkimi.
FK: Praca w grupie to praktyka, której ciągle się uczę, teraz także w ramach studiów online w Londyńskiej Szkole Tańca Współczesnego, które skupiają się nad tym, jak zapraszać intersekcjonalne społeczności i grupy mniejszościowe do współtworzenia choreografii i warsztatów tanecznych. Kierunek studiów to MA Dance: Participation, Communities, Activism. W autorskiej praktyce Becoming Allies, którą współtworzę z grupami rodziców osób LGBTQ+ oraz innymi grupami społecznościowymi, w dużej mierze chodzi o przygotowanie ciała do gotowości „sojuszniczenia”. Ciekawi mnie, jak możemy trenować nasze instynkty – poprzez zabawy, ćwiczenia, dotyk, energię czy głębsze słuchanie – i w ten sposób przygotować ciało, umiejętności miękkie, kolektywne myślenie do działania. Jeśli zaś chodzi o Lublin, praca tam zaczęła się od zauważenia mapy powiązań – pomiędzy osobami na studiach, osobami uczącymi się w lokalnym plastyku, osobami już angażującymi się w zręby działań aktywistycznych. Poza Biblioteką Azyl w Lublinie od siedmiu lat działa Marsz Równości, jest też Piwnica Labiryntu, Przegięcie czy Festival Queerz Get Loud. Zaletą Azylu jest stałe miejsce, otwarte kilka dni w tygodniu, do którego można przyjść. Organizujemy w nim wydarzenia, w które można angażować się na różnych poziomach. Można być inicjatorem działania i zgłosić swój pomysł przez open calla, a zespół Biblioteki Azyl wspiera proces powstawania projektu. Taka strategia pomagała nam powiększyć zespół, ale także wymagała rezygnacji z ego w tym sensie, że program Biblioteki Azyl nie jest odzwierciedleniem zainteresowań wąskiej grupy organizatorów, na przykład moich, Waldka Tatarczuka, czy dwóch osób, które współtworzą kolektyw: Anastas Krusińskiej i Arieli Michalak. Zamiast tego energia kolektywu zasila rozwój pomysłów i osób korzystających z biblioteki. Dla przykładu odbywały się u nas regularne spotkania o bezpiecznej praktyce robienia tatuaży, były spotkania wokół Biblii queerowej czy tworzenia zinów. To nie są tematy zahaczające o moje osobiste praktyki artystyczne, ale dla mnie na tym polega sojusznictwo – że idziemy za kulisy i zza nich wspieramy osoby wchodzące w działanie i większą widoczność. Nie jest to praktyka, której można raz się nauczyć, bo każdy proces współtworzenia jest inny w zależności od kontekstu i uwarunkowań.












Taras, w ramach Klubu Antykryzysowego współpracujesz z osobami bezdomnymi, organizujesz dla nich oprowadzania i warsztaty w MSN-ie. Z mojego punktu widzenia to jakby zderzenie dwóch światów, prowokujące do pytania – co instytucje sztuki mogą zaoferować takiej grupie? Jaki ma być rezultat działania klubu?
TG: Może na początek zaznaczę, że myśląc o pracy w grupie warto odejść od kapitalistycznej logiki, w której proces musi doprowadzić do realizacji jakiegoś celu. Niewykluczone, że to, co robimy, jest już wystarczające dla naszej docelowej grupy osób, i samo ich spotkanie w instytucji jest celem. Na efekty tych spotkań trzeba często dłużej poczekać, o czym warto pamiętać w pracy z grupami wykluczonymi. Przykładem mogą być tutaj właśnie osoby w kryzysie bezdomności. Statystycznie jest ich na ulicach Warszawy coraz więcej, i ten proces nie ustanie ze względu na niewydolność państwa w kwestiach mieszkalnictwa. W tym kontekście lokalizacja Muzeum Sztuki Nowoczesnej jest znacząca. Lubię powtarzać, że to nie bezdomni będą gośćmi MSN-u, ale MSN jest gościem w ich dzielnicy. Niedaleko muzeum jest w końcu Patelnia, gdzie cztery razy w tygodniu osobom potrzebującym wydawane jest jedzenie. Te osoby później się rozchodzą, mogą pójść choćby do tego pięknego pałacu sztuki obok. W przypadku działań Klubu Antykryzysowego, który tworzę z Robertem Kwaśniewskim, Dorotą Szapowską i działem edukacji MSN-u, pierwszą sprawą jest zrozumienie, że nie jesteśmy fundacją. Nie oferujemy usług psychologicznych czy leków. Jako instytucja kultury oferujemy za to dostęp do ubikacji, możliwość skorzystania z ciepła w zimie lub klimatyzacji w lecie, a także dostęp do wody, ciepłej lub zimnej. Raz na tydzień w Klubie organizujemy obiad dla około dziesięciu osób uczestniczących w naszych spotkaniach. To jest etap pierwszy, dotyczący wymiaru humanitarnego. Jeśli zaś chodzi o ten artystyczny – sztuka ma niesamowitą właściwość przywracania osobom w kryzysie możliwość fantazji, krytycznego myślenia, zabrania głosu. Gdy spędzasz całe dnie na ulicy i nie rozmawiasz z nikim, widzisz w kolejkach po jedzenie cały czas tych samych ludzi, Klub może stać się miejscem, w którym możesz odzyskać głos. Twoje zdanie jest słyszalne.
FK: To jest zmora wszelkich aplikacji grantowych, w których od razu trzeba wiedzieć, jaki będzie rezultat czy też końcowy produkt naszego działania. W Azylu jednak także staramy się odchodzić od takiego myślenia, raczej skupiając się na refleksji nad tym, jaki wpływ na otoczenie ma to, co robimy, i czy jest to naprawdę potrzebne. Zdaliśmy sobie przy okazji sprawę, że wpływu nie da się do końca wymierzyć. Niektóre rzeczy możemy zaobserwować podczas spotkania, ale wiele dzieje się poza. Na przykład od czasu, kiedy istnieje Biblioteka Azyl, w Lublinie powstało kilka innych kolektywów, które zaczęły niezależną pracę i organizują spotkania u siebie w domach. To jest wspaniałe, tym bardziej, że osoby, które przychodzą do nas, często wspominają, że ich głosy są w procesie edukacji czy szerzej rozumianej socjalizacji uciszane. Dla wielu osób queerowych praca z tematyką tożsamościową nigdy nie była realna, nie postrzegały jej jako praktycznej. Jednym z najskuteczniejszych działań Azylu są kręgi, które powstały przy współpracy z Anastas Krusińską, które prowadzimy kolektywnie w trzyosobowym zespole. Podczas nich praktykujemy publiczne mówienie, słuchanie i słyszenie innych perspektyw. W trakcie tych dwóch lat pracy widać, że ciała niektórych osób uczestniczących przeszły transformację. Na pierwszych spotkaniach były schowane w swojej klatce piersiowej, mówiły niewiele i krótkimi zdaniami. W tym roku zaś miały solowe wystawy, były odpowiedzialne za prowadzenie autorskich działań. Takie więc mogą być rezultaty pracy w Azylu. Fajnie jest mieć możliwość, by ich nie dookreślać, tylko dać im możliwość do pojawienia się i rozwinięcia. Ważna jest dla nas wiedza zawarta w książce Emergent Strategy adrienne maree brown. Przy okazji często zastanawiam się, czy instytucja kultury jest odpowiednim sojusznikiem do tego rodzaju zadań. Jak już powiedział Taras, instytucje kultury mają trochę innym profil niż instytucje opieki społecznej. Wiem jednak, że są osoby, które organizują swój kalendarz wokół tej jednej soboty, kiedy odbywa się krąg.
Jeśli instytucja, która nie ma doświadczenia w pracy z grupą mniejszościową, bierze feedback grupy jako atak czy skargę, to wtedy zaczynam mieć wątpliwości, czy faktycznie mamy tu do czynienia z praktyką empatii.
Pomimo ograniczonych zasobów instytucje sztuki i kultury lubią definiować się jako sojusznicze wobec różnych grup społecznych. Wywieszają na drzwiach tęczowe flagi, zmieniają loga na tęczowe, organizują oprowadzania dla grup marginalizowanych lub mniejszościowych, i tak dalej. Zastanawiam się jednak, jak z waszej perspektywy powinno wyglądać praktykowanie empatii w instytucjach sztuki?
FK: Wydaje mi się, że o ile praktykowanie empatii w kontekście instytucji kultury jest niezwykle istotne, na początek warto jednak wspólnie zdefiniować, czym jest empatia. Dla mnie empatia nie zatrzymuje się na intencji zmiany, ale opiera się na działaniu. Empatia jest dla mnie czasownikiem. Ważna jest w niej umiejętność słuchania głosu lokalnej społeczności przed programowaniem jakiegoś działania, które wiąże się z ryzykiem tego, że otwarcie w budynku czy online mówimy o grupach z mniejszości. W instytucjach powinna być przestrzeń do głębokiego słuchania, zadawania pytań, ale także otwartość na feedback i krytykę. A jeśli taka się zdarzy, warto nie brać tego osobiście, bo w końcu chodzi o naukę. Jeśli instytucja, która nie ma doświadczenia w pracy z grupą mniejszościową, bierze feedback grupy jako atak czy skargę, to wtedy zaczynam mieć wątpliwości, czy faktycznie mamy tu do czynienia z praktyką empatii. Jest taka teoretyczka Barbara Joan Love, która w eseju Developing a Liberatory Consciousness zaproponowała cztery stopnie stawania się osobą sojuszniczą. Pierwszą z nich jest awareness, czyli wrażliwość i dostrzeganie, że coś jest nie tak. Czyli na przykład prowadzimy rozmowę na jakiś temat i zauważamy, że brakuje określonego głosu. Albo brakuje reprezentacji pewnej społeczności podczas podejmowania decyzji dotyczącej większego grona osób. W tej wrażliwości ważne jest także zrozumienie własnych stereotypów. Czyli zrozumienia, skąd wynika nasza opinia i czym jest powodowana wiedza na temat tej grupy. Drugi etap to analiza, czyli refleksja o tym, co o danej grupie społecznej faktycznie wiem. Czyli jeśli np. chcemy współpracować z młodymi osobami transpłciowymi, warto zdobyć wiedzę na temat codzienności tych osób, funkcjonowania w szkole, rodzinie i innych kontekstach prawa czy polityki. Ta wiedza jest dostępna, są raporty, artykuły, podcasty i konta internetowe, często prowadzone przez samych zainteresowanych, który opowiadają o realiach życia danej grupy w Polsce. Kolejnym krokiem jest robienie, „sojuszniczenie”, czyli działanie, a nie tylko myślenie o sobie jako osobie czy instytucji sojuszniczej. Tutaj ważna jest kwestia samoidentyfikacji – czy my sami nazywamy się sojusznikami, czy też raczej czekamy aż grupa osób, z którymi współpracujemy, sama nada nam ten tytuł. Ostatnim punktem jest accountability – weryfikacja działań razem z grupą, z którą coś robiliśmy. Słuchanie ich, zadawanie pytań, zbieranie feedbacku. Wydaje mi się, że przy każdym wydarzeniu czy inicjatywie ten proces można powtarzać. Ja czasami patrzę na empatię jako mięsień, z którym można pracować jak na siłowni.








Taras, czym jest według ciebie sojusznictwo? Jaka powinna być instytucja sojusznicza?
TG: Instytucja sojusznicza to przede wszystkim taka, która zatrudnia, płaci i nie wykorzystuje. Niestety, instytucje kultury mają bardzo małe zasoby wiedzy na temat społeczności wokół nich. Po prostu nie są tak sprofilowane i nie mają na to czasu. Tymczasem polskie społeczeństwo nie jest już homogeniczne, cały czas się zmienia, zmienia się więc tkanka miejska i odbiorcy tych instytucji. Ten proces już się nie zatrzyma. Czym prędzej to zrozumiemy, także na poziomie praktyk zarządzania instytucją, tym lepiej. Na razie mam wrażenie, że tkwimy w starym modelu rozumienia instytucji, w którym instytucje kultury, które zatrudniają osoby wyłącznie z tej samej społeczności, mogą opierać się na tak zwanym wiązanym kapitale społecznym (bonding social capital), który wzmacnia więzi wewnętrzne, ale jednocześnie ogranicza otwartość na osoby spoza grupy. Taki model może prowadzić do homogeniczności w myśleniu, ograniczonej innowacyjności i braku perspektyw różnorodnych środowisk. Moje działania polegają na rozszczelnieniu instytucji i próbach zmieniania podejścia do grup mniejszościowych i marginalizowanych – chciałbym, żeby uwzględniano je już na poziomie budowania całościowej strategii instytucji. I to nie tylko jako odbiorców tych działań, ale także (współ)pracowników. Marzy mi się, by w muzeach powstawały – na wzór działów dostępności dla osób z niepełnosprawnościami – działy dostępności dla grup mniejszościowych. Dla mnie instytucja sojusznicza to instytucja odpowiedzialna, która nie tylko organizuje oprowadzania w języku ukraińskim, ale otwiera swoją strukturę dla osób z tych grup. Tymczasem, jeśli prześledzić statystyki (czym chcę się teraz zajmować na studiach), wychodzi, że procent osób z mniejszości zatrudnionych w instytucjach kultury to jest nie więcej niż jeden.
Na jakich warunkach współpracowaliście z waszymi partnerskimi instytucjami? Czy to była praca płatna, czy pro bono?
TG: Ja za swoją pracę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej zawsze dostawałem wynagrodzenie. To, jakie to było wynagrodzenie, to jest inna sprawa, która dotyczy też szerszego kontekstu pracy i płac w instytucjach kultury, form zatrudnienia i współpracy między innymi z osobami migranckimi. Niestety wydaje mi się, że jesteśmy bardzo daleko od zrozumienia, że ta współpraca nie powinna polegać na zasadzie jednorazowego zasysania zasobów w celu uzyskania czasowego statusu instytucji postempatycznej. I nie chodzi tylko o to, żeby jakoś opłacać pracę osób współpracujących z instytucjami, ale dać im poczucie podstawowego zabezpieczenia ekonomicznego i socjalnego. Takiego poczucia na pewno nie da praca na śmieciówce.
FK: Odwołam się jeszcze do procesu zakreślonego przez Love, bo Bibliotece Azyl trochę go brakowało. Warunki zatrudnienia osób działających w Azylu nie zawsze były wygodne. Jak wspomniałem, ja najpierw działałem w ramach płatnej rezydencji. Drugi rok pracowałem bez żadnej umowy, i to był też moment, w którym Waldemar Tatarczuk był zwolniony ze swojej pozycji dyrektora i inna osoba pełniła jego obowiązki. Los Biblioteki Azyl był wtedy bardzo niepewny, nie wiadomo było, czy po mojej rezydencji będzie mogła dalej funkcjonować. Tym, co nas uratowało, to fakt, że zakończeniem rezydencji miała być wystawa. Zaproponowaliśmy wtedy razem z Waldemarem, żeby wystawą była biblioteka. Dzięki temu udało się otworzyć miejsce, które funkcjonuje już trzeci rok. Jeśli zaś chodzi o warunki pracy, przez ostatnie dwa lata pracowałem na umowach-zlecenie, często za wynagrodzenie na poziomie najniższej krajowej. Dodatkowe osoby zaangażowane do pracy przy projekcie zatrudniliśmy z grantów. Wszystkie nasze działania w Azylu – wystawy z lokalnymi społecznościami, dziesięć rezydencji dla artystów i artystek queerowych z Ukrainy, w ramach których trzeba było opłacić mieszkanie, honoraria, przejazdy i warsztaty – finansowaliśmy z grantów, zdobywanych i pisanych przeze mnie czy trzyosobowy kolektyw osób działających w Azylu.
Chciałbym, aby instytucje przestały traktować osoby z mniejszości lub grup wykluczonych jako obiekty do budowania własnego kapitału. Jednak bez walki o zmianę to się raczej nie uda.
Działalność takich inicjatyw jak wasze mają niemałe znaczenie dla kreowania wizerunku instytucji, jednak po tym, co powiedzieliście, zastanawiam się, na ile one są faktycznie zaangażowane tego typu projekty. Czy nie funkcjonujecie trochę na doklejkę?
TG: To niestety jest częste uczcie podczas współpracy z instytucją kultury. Według mnie inicjatywy takie jak Azyl, Słonecznik czy Klub Antykryzysowy są fenomenalne. Ale zanim sam sobie tego nie powiesz, nikt tego inny nie zrobi. Trzeba nauczyć się sobie z tym radzić. Ostatnio Maria Beburia na łamach magazynu „RTV” pisała o tym, żeby instytucje przestały traktować osoby z mniejszości lub grup wykluczonych jako obiekty do budowania własnego kapitału. Chciałbym, żeby instytucje wzięły to sobie do serca. Jednak bez walki o zmianę to się raczej nie uda. Ale ja jestem bardzo cierpliwy, mam dużo zasobów, żeby czekać, i nie odpuszczę. Będę tam tak długo, dopóki mnie nie wyrzucą. Takie trwanie wymaga oczywiście umiejętności budowania własnej polityki wobec wizji osób pracujących w instytucji – tego, czego one oczekują i co chcą robić. Można powiedzieć, że to jest gra, której wynikiem jest na przykład dostęp do ciepłej wody.
Filip, jak to wygląda z perspektywy Lublina? Ostatnio przy okazji Performance Platform Lublin doszło do konfliktu na linii organizatorzy-część osób uczestniczących, dosyć zastanawiającego w kontekście kilkuletniej działalności Biblioteki Azyl.
FK: W Lublinie sytuacja jest o tyle ciekawa, że Labirynt jest instytucją podlegającą pod miasto. Ratusz jest zarządzany konserwatywnie i totalnie nie jest zainteresowany naszymi praktykami i nigdy bezpośrednio nie wspierał nas finansowo w kontekście programowych. Natomiast zawsze otrzymywaliśmy wsparcie z budżetu Galerii Labirynt, jeśli chodzi o pokrycie kosztów przestrzeni czy innych podstaw. Było jednak kilka momentów, gdy to, co robimy, było miastu bardzo na korzyść, na przykład podczas walki o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Dostawaliśmy wtedy komunikaty z prośbami o statystyki działań dla osób LGBTQ+, bo oni chcieliby się pochwalić tymi danymi w swojej aplikacji. Ten rodzaj tokenizacji nie jest dla mnie zaskakujący, to raczej standardowa sytuacja – gdy potrzebujemy wsparcia, jesteśmy ignorowani, a gdy ktoś potrzebuje wpisać jakieś osiągnięcia do aplikacji, jesteśmy uwzględnieni. Wspominam o tym, bo mam nadzieję, że w przyszłości miasto bedzie miało bardziej skuteczne formy sojuszu z wszystkimi inicjatywami oddolnymi, z którymi współpracuje. Dla mnie praktyka bycia w instytucji jest nawigacją pomiędzy oporem i troską. Potrzebna jest asertywność i cierpliwość.
Opór z jakiej strony? Twojej, instytucji?
FK: Instytucji, miasta – ale także mój, w tym sensie, że nie odpuszczam. To, co jest również znaczące, to fakt, że galeria Labirynt i Biblioteka Azyl, będąc jedną instytucją, mają w zasadzie różną publiczność. Mieliśmy wystawy w Azylu, na które przychodziło po 160 osób. To jest dla mnie znak, że robimy coś, co jest dla tej społeczności potrzebne i ważne. Wydaje mi się, że nawet dzięki naszym praktykom moglibyśmy uczyć inne instytucje, co mogłyby robić, by poszerzyć swoją widownię. Także widownię ogólną, nie tylko skoncentrowaną wokół konkretnej społeczności.
W kontekście afery na Performance Platform Lublin zastanawiałam się, jak powinna postąpić instytucja, gdy przydarzy się jej fakap, jest jakaś trudna sytuacja, raniąca osoby bądź społeczność i trzeba na nią zareagować.
FK: Jeśli instytucja deklaruje się jako sojusznicza, a zdarzy się jej błąd, musi wykonać pracę i risercz, który pozwoli jej na autorefleksję, a nawet samokrytykę. Myślę, że taka autorefleksja jest bardzo ważna, szczególnie w świecie współczesnych mediów, w których informacja rozprzestrzenia się błyskawicznie i na jej podstawie, bez znajomości dokładnego kontekstu, łatwo jest budować opinię. Warto więc słuchać głosów osób poszkodowanych, zadbać o nich potrzeby i się do nich bezpośrednio odnieść.








TG: Myślę, że tworzenie bezpiecznej przestrzeni dla grup wykluczonych czy mniejszościowych jest bardzo ważne, szczególnie w instytucjach kultury, gdzie istnieje ryzyko gettoizacji tych grup. Dajmy na to: oprowadzania w różnych językach. Dla instytucji ich organizacja jest łatwa, a dla grupy kusząca. Uczestnictwo w takim oprowadzaniu jednak nie sprawia, że ta grupa wychodzi poza swoją bańkę.
Nie integruje się?
TG: Dokładnie. To jest sytuacja zamknięta, w której możesz operować jednym kodem językowym. Nie prowadzi ona do poznania, oswajania innych dźwięków czy słów, tylko jest sposobem na odhaczenie jakiegoś zadania. Tymczasem wprowadzanie prawdziwej zmiany, gdzie osoby z różnych grup społecznych zbliżają się do siebie i zawiązują się pomiędzy nimi przyjaźnie, nie jest szybkie i wymaga bardziej złożonych działań.
Czyli jeśli nie oprowadzania w różnych językach, to co?
TG: Choćby oprowadzań w języku mieszanym. Marcin Matuszewski w Muzeum Narodowym robi cykl Po prostu: oprowadzania w prostym języku polskim, dedykowany osobom oswajającym się z tym językiem. Takich prostych narzędzi integracji jest wiele, wypracowanych przez różne miejsca. Świetne rzeczy robi Museo Reina Sofia, tamtejszy dział edukacji jest wspaniałym przykładem, jak można włączać grupy uchodźcze, migranckie i tak dalej, które w wyobrażeniu państwa są grupami przestępczymi. W madryckim muzeum udaje się włączyć te osoby nie tylko jako słuchaczy, ale i aktywnych działaczy, którzy angażują swoją społeczność.
FK: Też chciałbym, żebyśmy podążali w kierunku dalszej integracji. Ona nie jest łatwa, bo czasem osoby uczestniczące w naszych wydarzeniach, które są w jakimś trudnym momencie, nie mają w sobie przestrzeni na integrację np. z osobami niequeerowymi. W Azylu już samo spotkanie osób queerowych o bardzo różnych tożsamościach jest sporą integracją. Mnie samego interesuje jednak także praca w strukturach i miejscach, w których queerowe historie i teorie można przedstawiać w większych, międzykulturowych i pokoleniowych społecznościach. Na przykład wartościowe wydaje mi się opowiadanie osobom starszym o queerowości. Dobrze jest to robić w przystępny i prosty sposób – po to, żeby ich nie wykluczać i nie osądzać, że czegoś nie wiedzą. Chodzi o to, żeby nie pracować w sposób przymuszający, ale zapraszający do poznawania wiedzy. Skoro już padło hasło getto, choć może wolę określenie wyspy, to uważam, że warto tworzyć pomiędzy nimi pomosty. Trzeba jednak uszanować to, że niektóre społeczności nie zawsze są na nie gotowe i zastanowić się, jakie praktyki pomogą wypracować tę gotowość. Kiedyś w Azylu mieliśmy fotograficzną wystawę Sylwestra Iżowskiego Psy też ludzie. Składała się z siedmiu portretów mężczyzn mieszkających w Polsce i należących do społeczności psiaków. Czyli praktykują puppy play, zakładają maski psiaków, integrują się na wspólnych zjazdach, noszą ogonki i w takich przebraniach pojawiają się także na marszach równości. Łączy się to z szeroko rozumianą praktyką troski, consentu, kinku, pleasure i bezpiecznego seksu. Te zdjęcia przedstawiały półnagich mężczyzn, ale od rozpoczęcia wystawy zaczęła się na nas medialna nagonka. Wystawę komentował ówczesny minister edukacji, że za pieniądze publiczne promowane jest zboczenie, pojawiło się też sporo obrzydliwych komentarzy w lokalnych mediach. Skutek był taki, że na wystawę przyszło jakieś pięćset osób, w tym takie, które bez tej burzy nigdy by do nas nie trafiły. Miałem wtedy okazję być na tej wystawie codziennie i po niej oprowadzać, była to świetna okazja, by krytycznie porozmawiać o tym, co te osoby słyszały, a jak rzeczywiście jest, i spotkać się w miejscu pomiędzy. Nasi goście zrozumieli, że w sumie nie jest tak, jak to im zostało przedstawione, że nastawiali się na zboczenie i nie zobaczyli tego, a pewna starsza pani nawet stwierdziła, że w sumie fajne te psiaki i jest jeden na każdy dzień tygodnia. Myślę, że to ważne, żeby potrafić słuchać się wzajemnie, pomimo różnych zdań. Uczymy się razem żyć. To, że mamy różne opinie, nie oznacza, że musimy wnosić w świat nienawiść.
Jak byście zdefiniowali moment, w którym jesteście teraz jako osoby współtworzące Słonecznik, Klub Antykryzysowy czy Bibliotekę Azyl?
TG: Ze Słonecznika wyszedłem jakiś czas temu, ze względu na inne obowiązki. Jestem także kierownikiem Centrum Społeczności Romskiej i poza animacją tej społeczności oraz tworzeniem programu centrum tworzę także miejsce w instytucjach zewnętrznych. Romowie to kolejny duży i smutny temat w kontekście wykluczenia różnych społeczności w obiegu kulturalnym. Do tego dochodzi Klub Antykryzysowy i studia. Jeśli chodzi o moment, w którym się znajduję, to jest to moment świętego spokoju. Obserwując, co się dzieje na zewnątrz naszej artystycznej bańki, mam poczucie, że to, co robię, jest potrzebne i ważne. Jestem też nastawiony bojowo, bo na pewno czeka mnie dużo pracy.






FK: Ja teraz też trochę oddalam się od Biblioteki Azyl, jestem raczej za kulisami. Pierwsze trzy i pół roku Azylu było o powołaniu projektu do życia, stworzeniu stałych struktur, a teraz mogę przekazać swoje obowiązki innym, osobom, które chcą się czegoś nauczyć. Jesteśmy też w momencie negocjacji z galerią Labirynt skali wsparcia finansowego dla nas, bo w tym roku zrezygnowałem z pisania grantów, nie mam na to przestrzeni. A wsparcie, także finansowe, jest potrzebne, żeby stworzona w Bibliotece Azyl struktura nie zgasła. Zależy mi na tym, żeby Azyl pozostał w Lublinie i służył lokalnej społeczności.
Socjolożka Natalia Sarata przypomina nam, że „sojuszniczenie” to czasownik. A cytując jeden ze spektakli Komuny Warszawa: „Brak zaangażowania w praktykę wytwarza teoretyczne halucynacje”.
Gdybyście mieli sformułować krótkie przesłanie dla polskich instytucji sztuki i kultury, to jakby ono brzmiało?
TG: Mniej pozerstwa, więcej szczerości. A tak na serio, to warto, żeby instytucje interesowały się społecznościami, które są obok, i nie bały się sięgać po narzędzia do integracji. Ale także dbały same o siebie, bo jak wiemy, osoby pracujące w instytucjach często są wypalone, mają swoje problemy i muszą się z nimi mierzyć. I to jest coś, co we współpracy z instytucjami trzeba uwzględniać w szukaniu wspólnych rozwiązań. Trzeba dawać sygnały, że jesteśmy empatyczni i rozumiemy ich sytuację.
FK: Socjolożka Natalia Sarata przypomina nam, że „sojuszniczenie” to czasownik. Wymaga ono działania, ale także uczestniczenia. Zachęcam pracowników instytucji, przy których dzieje się jakaś inicjatywa angażująca lokalną społeczność, żeby na jedno z jej wydarzeń przyjść, zobaczyć jak te spotkania wyglądają i co wytwarzają. Teraz niestety często bywa tak, że osoby pomagające w realizacji projektu – np. zajmujące się jego promocją w mediach, osoby z działów edukacji, albo nawet osoby dyrektorskie – nie zawsze są obecne na tych wydarzeniach. Oczywiście, często jest to spowodowane brakiem czasu. Nie mam tu na myśli akurat Labiryntu, bo osoby pracujące tam często przychodzą na wernisaże wystaw organizowanych w Azylu. Cieszy mnie to, bo, cytując jeden ze spektakli Komuny Warszawa: „Brak zaangażowania w praktykę wytwarza teoretyczne halucynacje”. Dlatego zapraszam osoby z instytucji do odwiedzania i uczestniczenia, w miarę swoich możliwości, w projektach, które dzieją się obok nich. Bądźmy bliżej siebie.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej