Baby, nie dziady! Czy zaświaty mogą zaświadczyć i jak wydziedziczyć się z patriarchatu?
Do napisania tego tekstu w ramach projektu osnutego wokół odzyskiwania postaci malarki Hanny Krzetuskiej (znanej też jako Krzetuska-Geppert) – i szerzej: uwidaczniania obecności i roli artystek w tworzeniu słynnej Szkoły-Grupy Wrocławskiej1 – zostałam zaproszona jako działająca we Wrocławiu feministyczna badaczka historii sztuki. Ma on być przede wszystkim metodologiczną refleksją na temat zajmowania się przeoczonymi artystkami, które pozostawały w cieniu działających równolegle do nich twórców, nierzadko zresztą swoich mężów i kolegów. Przywołane w opisie projektu To maluję ja! Krzetuska, Wanda Gołkowska i Krzesława Maliszewska2, ale też Janina Żemojtel, Maria Michałowska, Anna Szpakowska-Kujawska czy mniej znana Krystyna Szczypczyńska3, będące wśród wymienianych przez Eugeniusza Gepperta „23 kolegów malarzy, rzeźbiarzy i grafików”4, cieszą się dziś pewnym uznaniem. Ale czy adekwatnym i wystarczającym? Czy znajduje ono odbicie w obecności ich prac w muzealnych kolekcjach i widoczności na wystawach? I czy za życia były one dostatecznie docenione, czy odchodziły z tego świata w poczuciu twórczej, zawodowej i społecznej satysfakcji?
Spotykając się z historycznymi artystkami, mam zwykle dużo więcej pytań, niż jestem w stanie uzyskać odpowiedzi. Podobnie tu, w kontekście projektu dedykowanego w dużej mierze artystkom już nieżyjącym. Co takiego mogłabym wnieść do tego przedsięwzięcia, skoro na co dzień jestem herstoryczką pracującą metodą historii mówionej? Moja praca polega zazwyczaj na współtworzeniu wiedzy wraz z osobą, która ma gotowość podzielić się ze mną swoją opowieścią. Moim zadaniem jest stworzyć odpowiednie warunki – takie, by kobieca5mikronarracja mogła zostać wypowiedziana i aktywnie towarzyszyć w jej opowiadaniu, a potem wzmocnić jej wydźwięk6. Czy takie doświadczenie może się tu przydać, skoro w centrum zainteresowania projektu są twórczynie, których fizycznie z nami już nie ma? Jak mogę uczynić je tutaj użytecznym? Istotą mówionych herstorii, którymi od blisko dziesięciu lat zajmuję się w polu sztuki na terenie tzw. Ziem Odzyskanych, jest właśnie symboliczne i bardzo namacalne „oddawanie głosu” kobietom, których głosy w przeszłości nie były dostatecznie słyszane7. Co zrobić, gdy interesujące nas artystki są już bezpowrotnie niedostępne – gdy zamiast ich opowieści wybrzmiewa cisza? Czy mówiona herstoria sztuki jest tu całkiem bezradna? Aura Święta Zmarłych, gdy piszę ten tekst, oraz moje doświadczenia badawczo-artystyczne i kuratorskie podpowiadają mi, że może warto przywołać i dać przemówić ich duchom.
Swoją feministyczną refleksję nad sztuką, pamięcią, materią i zaświatami – z jednoczesnością Halloween i Zaduszek za moim oknem – snuję więc też nad obrzędem dziadów
Twórczość kobiet, jak wiemy doskonale przeszło 50 lat po opublikowaniu przez Lindę Nochlin fundamentalnego dla współczesnej historii sztuki eseju Dlaczego nie było wielkich artystek?8, była często pomijana, niedoceniana i – a może przede wszystkim? – nie dość pielęgnowana, by mogła rozwijać się tak bujnie, jak twórczość i kariera artystów-mężczyzn z ich środowiska. W znakomitej większości to oni przecież dostawali zaproszenia, propozycje, profesorskie etaty i laury. Próbuję więc zrobić ćwiczenie na wyobraźnię: czy potrafilibyśmy dziś objąć bezkres tego wymuszonego milczenia kobiet i dać mu wybrzmieć tak, jak w legendarnym utworze 4’33’’ Johna Cage’a – dać wybrzmieć i zarazem utrzymać ogrom wygenerowanego w tym bez-głosie napięcia? Ile powinna trwać symboliczna minuta ciszy po wszystkich artystkach, które odeszły bez sławy, przepadły bezimiennie, nie miały szans się rozwinąć? Godzinę, kilka, może dzień? A może trzeba ten czas liczyć nie zegarkiem, lecz kalendarzem – w miesiącach i latach? I co właściwie dałoby się w nim wysłyszeć, oprócz nerwowego kasłania czy niecierpliwego szeleszczenia papierkami w kieszeniach, jakie emocje i prawdy?
Wiemy dziś też, że tego, jak artystki przeżywały swoją twórczość, tego wszystkiego, co składało się na ich artystyczne życie, najczęściej nie powiedzą nam oficjalne i dostępne w bibliotekach czy muzeach źródła. Wiemy, że strażnikami pamięci, patriarchalnymi gatekeepers archiwów były i są zazwyczaj osoby, które posiadały władzę i grały w grę przywilejów według jej reguł, tzw. piszący historię „zwycięzcy”. Oral history pozwala nam jednak uzyskać istotne ustne świadectwo, w którym zawarty jest potencjał destabilizacji dominującej narracji historycznej9. Ta metoda możliwa jest do zastosowania jednak tylko wówczas, gdy osoba przeżyła, czyli zarazem ma zapisane określone przeżycie i jej życie toczy się nadal. W przypadku przemocy lub systemowej opresji oznacza to, że osoba przeżyła swoją traumę i może o niej zaświadczyć10. Tak też stało się w przypadku wrocławskiej artystki Anny Szpakowskiej-Kujawskiej zaproszonej i do To maluję ja!, i do projektu Sympozjum Wrocław 70/20, która – wbrew obrazowi wyłaniającemu się z tekstów katalogu Sympozjum Plastycznego Wrocław ‘70 – po raz pierwszy w 2020 roku przyznała sobie publicznie autorstwo leżącej u jego źródła idei, odzyskując tym samym założycielstwo tej historycznej imprezy. Mając blisko 90 lat i będąc przetrwanką (survivor) systemowej opresji wobec kobiet, dzięki zaistnieniu sprzyjających okoliczności11. A co powiedziałaby dziś Krzetuska, gdyby to jej zrobić herbatę i zaoferować fotel?
Dzisiejsze herstoryczki doskonale wiedzą, że nie wystarczy w pocie czoła uzupełniać brakującej połowy dziejów i grzecznie nadpisywać historii, ale jednocześnie dekonstruować ją i krytycznie wytwarzać nową, coraz bardziej inkluzywną opowieść o naszej przeszłości i teraźniejszości.
Brak dostępu do osoby, brak śladów w archiwach – to wcale jednak nie są przeszkody dla współczesnych polskich badaczek, które niemal spod ziemi potrafią wydobyć niewidzialne osoby, odkopać zapomniane informacje, wytworzyć brakujące archiwa. To tytanidy (dlaczego ten feminatyw nie funkcjonuje w obiegu?), które przeczesują zakurzone zakamarki magazynów, z detektywistycznym zapałem śledzą najdrobniejsze wzmianki prasowe i ze wszystkich stron oglądają każdy świstek, posuwają się nawet do chodzenia jak zjawy po cmentarzach i nawiedzania osób z rodziny zmarłej, by wydobyć jakiekolwiek ślady pamięci o niej. Dopiero niedawno o pierwsze krakowskie studentki sztuki upomniała się Iwona Demko, która wyłoniła – nomen omen, bo to artystka-waginistka – z mroków akademickiej niepamięci postać Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej i jej koleżanek12. O studentki warszawskie zadbały zaś kuratorki wystawy Kocham w życiu trzy rzeczy: samochód, alkohol i marynarzy. Nieopowiedziane historie studentek ASP w Warszawie 1918–1939, Dobromiła Dobro, Agnieszka Kalita, Hanna Kraś, Agata Ostrowska, Agata Plater-Zyberk i Katarzyna Trzeciak, pracujące nad tym projektem pod opieką merytoryczną Mariki Kuźmicz i w ramach prowadzonego przez nią projektu Not Yet Written Stories13. Rekonstruowanie pamięci i odzyskiwanie historycznych kobiet z mroków zapomnienia jest nam dziś bardzo potrzebne i chyba tylko z okropnej konieczności odbywa się za pomocą wszelkich dostępnych nam środków. Zarazem też potrzebujemy bardzo uważnie przyglądać się temu, jak wiedza była i jest przez nas dziś konstruowana. Kogo pominięto wówczas, a kogo pomijamy dziś?14 Dzisiejsze herstoryczki doskonale wiedzą, że nie wystarczy w pocie czoła uzupełniać brakującej połowy dziejów i grzecznie nadpisywać historii, ale jednocześnie dekonstruować ją i krytycznie wytwarzać nową, coraz bardziej inkluzywną opowieść o naszej przeszłości i teraźniejszości. I tym samym dawać przyszłości jak największy potencjał dokonania wreszcie dziejowej zmiany ku realnej równości15.
Gdy upominanie się nie działa, może pojawić się pomysł, by zacząć obalać pomniki.
Kiedy przyglądam się Hannie Krzetuskiej, zauważam, że była twórczynią z grona tych pierwszych studentek krakowskiej ASP, gdzie w latach 1920–1924 studiowała malarstwo. To jednak właśnie we Wrocławiu stała się postacią rozpoznawalną – to „odzyskane” miasto bardzo sprzyjało wyzwalaniu się spod ciężaru spetryfikowanych gdzie indziej, zwłaszcza w konserwatywnym światku artystycznym Krakowa, układów16. Czemu więc tak mało o niej wiemy, tak mało jest dziś obecna? W końcu przeprowadziła się tu w 1946 roku i współtworzyła wrocławską Wyższą Szkołę Sztuk Pięknych (od 1949 roku PWSSP, czyli dzisiejszą ASP), współpracując ze znanym jako ojciec-założyciel i patron tej uczelni Eugeniuszem Geppertem. Choć podkreśla się jej twórczą autonomiczność, niezależnie wypracowany styl i siatkę artystycznych kontaktów17, to dlaczego została zapamiętana przede wszystkim jako żona-artystka, skoro mówiąc o Geppercie, nie wymawiamy jednym tchem: „malarz, mąż Hanny Krzetuskiej”? Dlaczego to ją zredukowaliśmy, zamiast zapamiętać jako matkę-współzałożycielkę, matronę? Is it too much to ask? Gdy upominanie się nie działa, może pojawić się pomysł, by zacząć obalać pomniki.
Zamiast kanistrów z benzyną można jednak wybrać drogę duchową czy może raczej: spacer z duchami. To również ścieżka ognia trawiącego niechciane już byty, przy czym zredukowanego do świeczki postawionej w saloniku na stoliku. Bo przecież jako poważne mieszczki zajmujące się sztuką i nauką nauczyłyśmy się już nasz wkurw sublimować. Przywołujące zjawy z przeszłości seanse spirytystyczne, w których kobiety odgrywały kluczową rolę (nieraz będąc zresztą przemocowo używanymi), cieszyły się wielką popularnością w XIX wieku, równolegle do rewolucji przemysłowej i rozwoju techniki. Dzisiejszy kontekst technologicznego przyspieszenia sprzyja odnowie ścieżki ezoterycznej i zaprasza do duchowych introspekcji. Jak przypomina Marta Kudelska, analizująca prace współczesnych artystek-mediumistek, w seansach lubowała się również Maria Skłodowska-Curie, bo były nie tylko okazją do spotkań towarzyskich, ale również okazją do eksplorowania granic własnego poznania18. I jak widać po dokonaniach noblistki, była w tym szaleństwie metoda, która najwyraźniej sprzyjała badaniu oddziałujących na nas niewidocznych sił i odkrywaniu kolejnych pierwiastków19. Czy spotykając się w salonie Krzetuskiej i Gepperta w ramach wystawy i eksperckich paneli, z całą naszą wrażliwością i mocą kreacji oraz z intencją przywrócenia opowieści o wypartych kobietach i ich dorobku, możemy stać się wspólnie medium dla ich zaświadczenia o sobie z zaświatów? A jeśli tak, to czy robiąc to, sytuujemy się bardziej w polu sztuki, czy nauki, i czy taka kategoryzacja ma właściwie jakikolwiek sens? Ewa Domańska nazywa takie wernakularne spotkania z mikronarracjami „spotkaniami w międzyświatach”, historią alternatywną i oddolną, w której rozum i mit mają szansę się zespolić20. W moim przekonaniu, spotykając się ze sobą i z przeszłością, odzyskujemy i opisujemy realne doświadczenie, które przechodzi z pokolenia na pokolenie i zapisane jest w naszych tkankach. A jednocześnie mocą kreacji wytwarzamy coś zupełnie nowego – nasze jutro. Powiedziałabym, że jesteśmy z przeszłością i w tu i teraz oraz że stajemy się dla przyszłości. Że nie tylko odkopujemy i odzyskujemy, ale właśnie z własnych ciał wyłaniamy te opowieści, które dotychczas były w nas milczące, a do których uzyskujemy dostęp, spotykając się w międzypokoleniowej wspólnocie kobiecego doświadczenia. Czy w takim sensie zaświaty mogą zaświadczyć – przez nas? I czy potrafiłybyśmy uznać taką opowieść za prawdę? Sądzę, że tak, ale proponowałabym jeszcze wyjście poza tę modernistyczną ramę, w której dzielimy się na tworzące wystawę i jej publiczność, ekspertki i słuchaczki. Wyjście w stronę egalitarnego kręgu kobiet, formuły czerpiącej z tradycji szamańskich. Wyjście z symbolicznych ograniczeń metaforycznie rozumianego Patriotyzmu Jutra w stronę przeszłości-przyszłości jako matriotyzmu.
Spotykając się z historycznymi artystkami, mam zwykle dużo więcej pytań, niż jestem w stanie uzyskać odpowiedzi.
Co w tym kontekście ważne, niniejszy tekst powstawał w okresie astronomicznej ciemności, gdy dni stają się coraz krótsze, czyli według boginicznego kalendarza w czasie przynależącym do Ciemnej Matki i w okolicy październikowego nowiu – czasu mroku i zalążka nowego. A także w czasie mojej intensywnej pracy kręgowej, którą wraz z innymi kobietami wykonywałam w ramach wydarzeń towarzyszących wystawie Beaty Rojek i Soni Sobiech o sieci wsparcia aborcyjnego w Polsce21. Zapisywałam go na przełomie października i listopada, gdy zasłona pomiędzy światem żywych i zmarłych jest podobno najcieńsza. Swoją feministyczną refleksję nad sztuką, pamięcią, materią i zaświatami – z jednoczesnością Halloween i Zaduszek za moim oknem – snuję więc też nad obrzędem dziadów, dzięki wieszczowi trwale zapisanym w romantycznych fundamentach naszej kulturowej tożsamości. To właśnie od słowa „dziad” pochodzi też „dziedzictwo” – materialny i niematerialny dorobek poprzednich pokoleń, przechodzący z ojca na syna. Kobiety w znakomitej większości nie posiadały, a więc i nie przekazywały ziemskich dóbr, były za to tradycyjnie dawczyniami i przekazicielkami życia, które ucieleśniały całym swoim jestestwem – inkubując, nosząc, karmiąc ze swej krwi – tworzyły korporealność tego świata, stanowiły go. Porządek przedmiotów, nieruchomości, instytucji, majątku i dokumentów przynależał zaś do tego, co męskie. Być może jego rolą było kompensowanie mężczyznom braku mocy kreowania i przenoszenia życia? Przywykliłyśmy więc myśleć o ojcowiźnie i związanej z nią tradycji patriotycznie, w sposób, który nobilituje męski aspekt i ujawnia się też w zmaskulinizowanym języku, rzecz jasna ojczystym. W tej oficjalnej kulturze bardzo mało jest pierwiastków kobiecych, zredukowanych do roli matki-karmicielki, wzmacnianej wizerunkiem Madonny. Jaki byłby więc matrylinearny odpowiednik tego zasobu, skoro dzięki Luce Irigaray wiemy, że do mówienia o kobiecym doświadczeniu tak potrzebne nam jest parler-femme22? Czy skoro odpowiednikiem „dziada” jest „baba”, to grzebiąc w tych podziemiach i zaświatach, dokopujemy się wreszcie naszego „babictwa”? Już sam ten proces rycia i wzmacniania jest tym, co Bracha L. Ettinger nazywała „macierzą”: „Macierz to przestrzeń «metramorfozy» (od łac. metrium – macica), ciągłej twórczej transformacji. To tutaj następuje wymiana/transmisja śladów pamięci, traum, pragnień i zdarzeń”23.
Tu stajemy jednak przed kolejnym wyzwaniem: obok zabezpieczenia, dbania i pielęgnowania dorobku naszej kultury wiek XXI rzuca nam nowe zadania – digitalizacji, metadanowania i unieśmiertelnienia tego, co jest. Jak więc, mając ręce pełne inwentaryzacyjno-konserwatorskiej roboty, zajmować się jeszcze odzyskiwaniem – tak materialnym, jak i znaczeniowym – brakującej połowy dziejów, tego wszystkiego, co wytworzyły kobiety i co zostało przez wieki zaprzepaszczone? Płonące archiwa i biblioteki byłyby może spełnieniem tych najbardziej skrytych marzeń o odbarczeniu się z tej pracy. Pracy niewidzialnej, wykonywanej przez nas, zastępy cichych instytucjonalnych dano-klepaczek. Albo wykonywanej rękami bezimiennych stażystów i wolontariuszy, zmieniających się w muzeach jak pracownicy sezonowi na polu szparagów. Może więc radykalnym gestem odrzucić tę obmierzłą spuściznę po przodkach i wydziedziczyć się z obciążającego nas patriarchalnego dorobku, który został już skapitalizowany i proponowany jest nam teraz w formie kredytu do spłacenia? Położyć dziedzictwo odłogiem, złożyć dziadocen do grobu i zająć się wyłącznie Ettingerowską „macierzystością”? W końcu jeśli spojrzeć na strukturę wynagrodzeń i demografię sektora kultury, to momentalnie jasnym jest, kto zajmuje się pielęgnowaniem, dbaniem, odkurzaniem i metadanowaniem. A przecież mamy już serdecznie dość i dziadersów, i dziadowania. Może trzeba więc po prostu gremialnie przestać zajmować się tym wszystkim, co zaciąga nasze zasoby, i inaczej je rozdysponować. Nie myć oblanej zupą szyby przesłaniającej Słoneczniki van Gogha, ale pozwolić zupie zaschnąć i odpaść. W końcu czy musimy cały czas na nie patrzeć? Popatrzmy teraz czułym „macierzystym spojrzeniem” na coś innego.
Czy skoro odpowiednikiem „dziada” jest „baba”, to grzebiąc w tych podziemiach i zaświatach, dokopujemy się wreszcie naszego „babictwa”?
Kiedy myślę dziś o pójściu do Mieszkania Gepperta, chciałabym wybrać się do Mieszkania Krzetuskiej. Nazwanie go Mieszkaniem Geppertów albo Krzetuskiej i Gepperta miałoby cenny wymiar symboliczny, ale w moim przekonaniu niedostatecznie zrekompensowałoby wieloletnią nieobecność zamieszkującej i pracującej w nim malarki. Perspektywa feministyczna zaprasza do szukania dziejowej sprawiedliwości i strategicznego angażowania energii tam, gdzie dotąd było jej za mało. Z tego miejsca zauważam więc przy okazji, że już w samym zajmowaniu się cieszącą się mimo wszystko estymą i artystycznym szacunkiem Krzetuską jest pewien odcień klasizmu. Bo dlaczego zajmować się dysponującą jednak pewnymi przywilejami malarką, a nie jedną z zupełnie nieznanych robotnic wykonujących dekoracje na używanym w jej domu serwisie do herbaty? Dlaczego przyglądam się tej, a nie tamtej? Właśnie do takiej krytyczności wobec struktur wiedzy, a nie tylko mozolnego odzyskiwania kobiet i „brakującej połowy dziejów”, zaprasza nas herstoria24. Dopiero po oduczeniu się starych i niepotrzebnych już filtrów poznawczych możemy zobaczyć to, co pozostawało poza horyzontem naszego widzenia.
Przy okazji projektu Pogłosy, związanego z Sympozjum Plastycznym Wrocław ‘70 i również wywołującego artystyczne duchy25, nasza kuratorka Alicja Jodko, współtwórczyni wrocławskiej galerii Entropia, zadała nam bardzo ważne pytanie o prawo do bycia zapomnianym, do zniknięcia w otchłani niepamięci – co, jeśli osoba nie życzy sobie, by być umieszczaną w annałach i na cokołach, jeśli chce od nas świętego spokoju? To kolejny problem, z którym herstoria, tak łaknąca kobiecych świadectw, musi się zmierzyć. Odmowa spotkania lub tak skuteczne wymazanie samej siebie – intencjonalne lub z zaniedbania – że nie pozostaje żaden ślad do budowania opowieści, choćby szczątkowy. Jak to czule uznać? Jako feministka zaproponowałabym, żeby z tego prawa skorzystali jednak w pierwszym rzędzie najbardziej uprzywilejowani. Natomiast o każdą duszyczkę artystki wolałabym w obecnej sytuacji zawalczyć – przywołać ją i zaprosić do salonu, zapytać, czy rzeczywiście nadal życzy sobie nieuwzględniania, nieodnotowywania i niepamięci. Bo pamiętajmy też przy tym, że to my jesteśmy lokatorkami teraźniejszości i mamy moc sprawczą zapraszania i wypraszania, przerywania historycznego milczenia. A jeśli usłyszymy odmowę, to możemy ją przyjąć i za pomocą dostępnych nam możliwości objąć ją takim pudłem rezonansowym, by mogła z całą mocą wybrzmieć publicznie.
Wrocław, październik/listopad 2022 r.
[1] Formalnie była to początkowo Szkoła Wrocławska (1961–1967), a później – zgodnie z ususem – została przemianowana na Grupę (1967–1976), zob. Sylwia Świsłocka-Karwot, Sztuka we Wrocławiu w latach 1945–1970. Artyści, dzieła, krytycy, Wrocław 2016, s. 210–211. Zastosowany tu przeze mnie nieużywany zapis „Szkoła-Grupa” jest intencjonalny i stanowić ma pewnego rodzaju interwencję, rezonującą z dwuczłonowym nazwiskiem „Krzetuska-Geppert”. W przeciwieństwie do prostego zastąpienia zaświadcza z jednej strony o formalnej zmianie, a z drugiej o tożsamościowej ciągłości. Manifestuje się tu problematyka przynależności, logocentryzmu i władzy oznaczania w patriarchalnym i męskocentrycznym systemie (prawnym) oraz językowego zaświadczania o przeszłości, podmiotowości i autonomii.
[2] Hanna Krzetuska. To maluję ja!, Art Transparent, https://arttransparent.org/event/hanna-krzetuska-to-maluje-ja/ (data dostępu: 2.11.2022).
[3] S. Świsłocka-Karwot, dz. cyt., s. 210–216.
[4] Tamże, s. 212.
[5] Pisząc o „kobietach” i „kobiecości” czy „mężczyznach i „męskości”, mam na myśli osoby socjalizowane jako kobiety lub mężczyźni oraz zespół cech, postaw i zachowań kulturowo uznawanych za właściwe tej płci. Wyjście poza genderowo binarny opis przeszłości to perspektywa ciągle jeszcze w polskiej historii sztuki nieobecna i, w moim przekonaniu, niezwykle warta uwagi.
[6] Na ten temat napisałyśmy wraz z Joanną Synowiec w związku z badawczo-artystycznym projektem Pogłosy do katalogu wystawy poświęconej Sympozjum Plastycznemu Wrocław ’70 w Muzeum Współczesnym Wrocław, zob. Zofia Reznik, Joanna Synowiec, Oddychanie tym samym powietrzem. Szkic o sympozjalnych mikronarracjach i biopamięciologiczny manifest troski, [w:] Sympozjum Plastyczne Wrocław ’70, red. Piotr Lisowski, Wrocław 2020, s. 418–423. W ubiegłym roku, nakładem Centrum Archiwistyki Społecznej, ukazał się w polskim przekładzie fundamentalny dla historii mówionej podręcznik, w którym zebrana jest całościowo bazowa teoria i praktyka tej metody, zob. Paul Thompson, Joanna Bornat, Głos przeszłości. Wprowadzenie do historii mówionej, Warszawa 2021. Ważnym uzupełnieniem dotyczącym feministycznych perspektyw w oral history jest m.in. tekst polskich praktyczek z projektu Metropolitanka czy przekrojowy tekst badaczki Dobrochny Kałwy. Por. Barbara Borowiak, Anna Miler, Potencjał herstorii w przezwyciężaniu stereotypów, [w:] Spoglądając na stereotyp, red. Robert Kusek, Joanna Sanetra-Szeliga, Kraków 2014, s. 100–118; Dobrochna Kałwa, Herstoria mówiona w Polsce. Kilka uwag o feministycznych projektach oral history, „Wrocławski Rocznik Historii Mówionej” 11 (2021), s. 8–21, https://doi.org/10.26774/wrhm.283 (data dostępu: 30.10.2022).
[7] B. Borowiak, A. Miler, dz. cyt.
[8] Linda Nochlin, Dlaczego nie było wielkich artystek?, tłum. Barbara Limanowska, „Pismo Ośrodka Informacji Środowisk Kobiecych OŚKa” 3 (1999), s. 52–56.
[9] Licznych przykładów może dostarczyć m.in. czasopismo „Wrocławski Rocznik Historii Mówionej”, wydawany od 2011 roku przez Ośrodek „Pamięć i Przyszłość” we Wrocławiu (obecnie w Centrum Historii Zajezdnia), zob. https://wrhm.pl/wrhm (data dostępu: 30.10.2022).
[10] Tego nauczyły nas liczne badania z użyciem historii mówionej skupiające się na traumatycznych zdarzeniach jak wojny, prześladowania, przesiedlenia czy Holokaust. Bardzo ciekawą perspektywę dotyczącą performatywnego wymiaru „świadczenia” w kontekście Zagłady zaproponowały dwie badaczki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zob. Maria Kobielska, Aleksandra Szczepan, Świadeczność. Leksykon świadków rozproszonej Zagłady, „Didaskalia” 160 (2020), DOI: 10.34762/n1fp-3r02, https://didaskalia.pl/pl/artykul/swiadecznosc (data dostępu: 30.10.2022).
[11] Słowo „przetrwanka”, odpowiednik anglojęzycznego survivor, to określenie stosowane zamiast stygmatyzującej „ofiary”, bo przesuwające akcent z doświadczenia krzywdy na uporanie się z nią, a tym samym wskazujące na podmiotowość, sprawczość oraz możliwość zaświadczenia własnej opowieści. O roli wyznania i gestu Szpakowskiej-Kujawskiej napisałyśmy wraz z Joanną Synowiec w cytowanym już tekście, zob. Reznik, Synowiec, dz. cyt.
[12] Zob. Iwona Demko, Zofia Baltarowicz-Dzielińska. Pierwsza studentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, Kraków 2018; Iwona Demko, Zofia Baltarowicz-Dzielińska, Książka do pisania, Kraków–Budapeszt–Syrakuzy 2020; Iwona Demko, Patrycja Bochenek, Ile właściwie było wielkich artystek? [podcast], Radio Kapitał, https://radiokapital.pl/shows/ile-wlasciwie-bylo-wielkich-artystek (data dostępu: 30.10.2022).
[13] Zob. Kocham w życiu trzy rzeczy: samochód, alkohol i marynarzy. Nieopowiedziane historie studentek ASP w Warszawie 1918–1939, Lokal 30, http://lokal30.pl/wystawy/kocham-w-zyciu-trzy-rzeczy-samochod-alkohol-i-marynarzy-nieopowiedziane-historie-studentek-asp-w-warszawie-1918-1939/ (data dostępu: 30.10.2022).
[14] O obecność swojego pokolenia w projekcie To maluję ja! upomniała się w portalu społecznościowym artystka Urszula Śliz, w komentarzu do mojego zaproszenia na Forum zwracająca uwagę, że zaproszone są tylko seniorki i artystki młodego pokolenia, a nie ma w nim w ogóle reprezentantek pokolenia „średniego”. Idąc w ślad za tą uwagą i mając też na względzie to, że w ramach rozmaitych projektów i skończoności zasobów niezbędne jest przyjmowanie jakiejś ramy i zakresu, pozostaje utrzymać ją w mocy i głośno zapytać – co sprawia, że konstruujemy nasze przedsięwzięcia tak, a nie inaczej? Pytanie o to, kogo włączamy, a kogo wykluczamy i dlaczego to robimy, wydaje się dziś nieodzowne w każdym przedsięwzięciu w sferze publicznej.
[15] Por. B. Borowiak, A. Miler, dz. cyt.
[16] Por. Anna Markowska, Zofia Reznik, Czy nowa historia sztuki „Ziem Odzyskanych” jest nam potrzebna?, „Pamiętnik Sztuk Pięknych” 11 (2016), Sztuka polska na Ziemiach Zachodnich i Północnych w latach 1945–1981, s. 9–26.
[17] Andrzej Jarosz, Barwne kadry, spiętrzone materie, kontemplacyjne płaszczyzny. Z dziejów współczesnego malarstwa wrocławskiego, [w:] Wrocław sztuki. Sztuka i środowisko artystyczne we Wrocławiu 1946–2006, red. Andrzej Saj, Wrocław 2007, s. 33–35.
[18] Marta Kudelska, Mediumistki, widma i zjawy. Nadrealne strategie w sztuce polskich artystek, [w:] Brakujący element. Wątki ezoteryczne w sztuce współczesnej, red. Joanna Kaiser i Jakub Woynarowski, Kraków 2022, s. 89–104.
[19] Jej doktorat nosi tytuł Badanie ciał radioaktywnych i znajduje się w wolnym dostępie: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sklodowska-badanie-cial-radioaktywnych (data dostępu 2.11.2022).
[20] Ewa Domańska, Mikrohistorie. Spotkania w międzyświatach, Poznań 2005, http://otworzksiazke.pl/ksiazka/mikrohistorie/ (data dostępu 2.11.2022).
[21] Zob. Wczorajsze sny tkają ruiny jutrzejszych świątyń. Beata Rojek, Sonia Sobiech, 66P, https://66p.pl/wczorajsze-sny-tkaja-ruiny-jutrzejszych-swiatyn-beata-rojek-sonia-sobiech (data dostępu: 30.10.2022) oraz Alchemia decyzji. Spotkanie o aborcji w kręgu artystek, 66P, https://66p.pl/alchemia-decyzji-spotkanie-o-aborcji-w-kregu-artystek-2 (data dostępu: 2.11.2022).
[22] Za: Kudelska, Mediumistki, widma i zjawy, s. 100.
[23] Natalia Giemza, Marta M. Świetlik, Macierzyste spojrzenie na Alma Mater. Strategie przełamywania zmaskulinizowanego wizerunku uczelni w projekcie Macierz/Matrix, [w:] Macierz/Matrix, red. Anna Chromik, Natalia Giemza, Katarzyna Bojarska, Kraków 2022, s. 254.
[24] Por. B. Borowiak, A. Miler, dz. cyt., s. 104–105.
[25] Zob. Dominika Łabądź, Zofia Reznik, REVERBATIONS. RENARRATING WROCŁAW ’70 VISUAL ARTS SYMPOSIUM, https://www.researchcatalogue.net/view/1212856/1212857 (data dostępu: 30.10.2022).
Zofia Reznik – feministka, badaczka i działaczka sztuki sytuująca się na jej pograniczach z nauką i aktywizmem. Zajmuje się przede wszystkim herstoriami oraz badaniami artystycznymi, zbiera i archiwizuje relacje dolnośląskich artystek. Uczy sztuki współczesnej we wrocławskiej ASP, kuratorkuje i tworzy. Porusza wiedzę w ramach Kolektywu Kariatyda.
Tekst autorstwa Zofii Reznik pt. Baby, nie dziady! Czy zaświaty mogą zaświadczyć i jak wydziedziczyć się z patriarchatu? jest częścią projektu Hanna Krzetuska. To maluję ja! i towarzyszącej publikacji, stanowiącej kontynuację działań Fundacji Art Transparent, dążących do umieszczenia w szerszym obiegu postaci Hanny Krzetuskiej – nie tylko jako interesującej malarki, dokonującej śmiałych wyborów formalnych, ale także animatorki kultury współtworzącej powojenne środowisko plastyczne Wrocławia. Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu „Patriotyzm Jutra”. Współfinansowano ze środków Gminy Wrocław.