Autorefleksyjne i narcystyczne „ja” kobiece. Rozmowa z Ingą Iwasiów
Agata Zbylut: Gdy czytałam W powietrzu[1] wyobrażałam sobie, że oprócz mnie czytają to wszyscy twoi studenci. Myślałam o tym, że później ty stajesz naprzeciwko nich na wykładzie, oni na ciebie patrzą i analizują sceny z powieści zastanawiając się co jest prawdą, a co fikcją literacką. Granica pomiędzy autorką i bohaterką nie została wyznaczona, co zapewne działa na wyobraźnię wielu osób, które po lekturze się z tobą spotykają.
Inga Iwasiów: Po pierwsze optymistyczne jest założenie, że studenci czytają moją prozę. Czasem, niektórzy. Gdybym z opowieścią o seksualnie nieograniczonej bohaterce wystąpiła w przestrzeni medialnej, używając do tego pierwszej osoby, byłaby szansa na szerszą konfrontację. Niekiedy ktoś mnie prosi po wykładzie o autograf, najczęściej na egzemplarzu Bambina. Sądzę, że większość nie zna W powietrzu, nie zastanawiała się nad związkiem podmiotu lirycznego moich wierszy z biografią. Może czytali wywiady…. To jest dość bolesne rozpoznanie sytuacji, w której już nawet ci, którzy w przeszłości wydawali się podstawową grupą docelową (studenci i absolwenci polonistyki), przestają interesować się tym, co jest definiowane w starym języku jako sztuka wysoka. Skądinąd nieczytanie nie chroni, bycie profesorką nie oznacza wyłączenia seksistowskich klisz. Dowiaduję się na przykład od zaprzyjaźnionego profesora z innego ośrodka, że w kuluarach spotkania rektorów wyższych uczelni opowiadano o tym, jak śmiałą prozę pisze profesor Inga Iwasiów. Nie była to opowieść o kompetencjach zawodowych, o roli pisarki, lecz o mnie. Przez tekst sięgano do mojego ciała. Nie lubię świadomości, że ktoś mnie dotyka bez zaproszenia, ale przecież zapraszam tekstem. W pierwszej reakcji odczuwam wstyd i zażenowanie, z którymi staram się walczyć. Nie dać się potraktować jak kobieta w dyskursie normatywnym i dyscyplinującym. Bo przecież sama wybrałam drogę – przez ostatnie 20 lat kręcę się wokół autobiografizmu i staram się być pomiędzy mówieniem „ja” a racjonalnym podmiotem badającym ten stan. Badam i uprawiam autobiografizm, feminizm, queer. Moja fikcja jest wypowiedzią na temat tego, jak teoretyzuję na temat podmiotów w feminizmie i podmiotu autobiograficznego. I oczywiście odwrotnie – teoretyzuję na bazie praktyki. W związku z tym, nie mogę się cofać i nie mogę tych eksperymentów nie wykonywać, bo byłabym w jakiś sposób nieciągła, nie byłoby styczności pomiędzy mną jako teoretyczką literatury a mną jako pisarką, co jest chyba niemożliwe w tej wersji aktywności w polu literatury i nauki, którą wybrałam. Przewiduję i wykorzystuję także reakcje na mój „bezwstyd”, czynię z nich narzędzie i temat. Studentów, jeśli chcą, zapraszam do wspólnej pracy. Nie nad moją biografią, ale nad znaczeniami gestów w kulturze.
Dla mnie to jest zawsze bardzo trudne. Zawsze zastanawiam się, na ile mogę się odsłonić, by wciąż funkcjonować w przestrzeni oficjalnej. Zastanawiam się, czego codzienność pozaartystyczna już nie zniesie. Oczywiście jest to rodzaj autocenzury, dopasowania się do roli społecznej, nawet jeśli jest to rola trochę ekscentrycznej artystki. Nigdy nie myślałam, że autocenzura jest czymś dobrym, traktuję ją raczej jako zło konieczne, które zawłaszcza kolejne obszary: im bardziej się cenzurujesz, tym łatwiej ci to przychodzi. Czytając Casting Katarzyny Kozyry[2], byłam zachwycona tym, jak łatwo artystka miksuje życie i twórczość. Intymność, rodzina, przyjaźnie, miłość – wszystko to pojawia się w kontekście prac, które akurat powstawały. Niewiele jest w sztuce polskiej takich tekstów. Większość publikacji, którymi się posługujemy, to spis faktów, w których nie ma śladu emocji.
To jest już chyba odblokowane, przynajmniej na salonach akademicko-artystycznych. W literaturoznawstwie dominuje refleksja nad doświadczeniem i afektywnością, a w krytyce literackiej mówi się coraz częściej o nurcie „nowej emocjonalności”[3], która wiąże się również z twórczością mężczyzn. Ja często zastanawiam się nad tym, na ile ta nowa emocjonalność jest kolejną konstrukcją, a na ile wnika z potrzeby, z rozpoznanej potrzeby w sobie oraz poszukiwań języka. Mówienie o sobie, czy mówienie w planie autobiograficznym, oznacza odsłoniętą, bezwstydną, nie mającą granic ekshibicjonistyczną postawę, ale z drugiej strony, mieści się świetnie we współczesnych poetykach i estetykach, w dynamice mówienia publicznego, sieciowego. Zresztą tak czy inaczej, sztuka jest pancerzem ochronnym. Nawet wówczas, gdy opowiada o intymności, poprzez samo swoje usytuowanie, istnienie w pewnych ramach – językowych, lub wizualnych – zawsze zapośrednicza doświadczenie.
Tak się chyba nie dzieje – ludzie czytają gesty wprost, jeden do jednego, nie potrafiąc rozdzielić narracji od autora.
Zdaje się, że to jest efekt popkultury i obniżonych wymagań edukacji formalnej, która skądinąd stara się sprostać wymaganiom swoich czasów. Być może dochodzimy do punktu, w którym nie wystarcza czytanie jeden do jednego, króluje hiperbola dwa do dwóch, a może dziesięć do dziesięciu. Wyłączając narzędzia analityczne, osłabiamy efekt afektu, przekraczamy granice. Nowa emocjonalność jako podstawa komunikacji, topi nas we łzach i nie pozwala wykonać kroku do tyłu, potrzebnego, by z odczuciem współgrało rozumienie.
Kobieta pisząca zawsze jest widoczna, odsłonięta; nie powinna być bezbronna. Poezja kobiet automatycznie czytana jest jako zwierzenie. Kobieta pisząca o seksie zawsze opowiada o sobie, podczas gdy mężczyzna nawet gdyby opowiadał o sobie, nie będzie moralistycznie oceniany. Kobietę-krytyczkę szarpią z różnych stron i pytają o sukienkę.
Trochę toniemy. Zwłaszcza na dziewczyńskich profilach na Instagramie. Myśląc o selfie-feminiźmie, mam ambiwalentne uczucia. Potrafiłabym znaleźć argumenty zarówno popierające to zjawisko, jak i obnażające pozorność dokonywania jakichkolwiek zmian. Nie jestem pewna na ile to jest ważne, a na ile ważne nie jest. Dlaczego natręctwo niemożności, zaprzestania patrzenia w lustro, dotyka wciąż tylko kobiet i mężczyzn homoseksualnych? I, czy dając się ponieść emocjom w przestrzeni publicznej, nie tracimy z oczu faktu, że rzeczy rozgrywane są poza nami?
Tak, to jest pytanie, czy nowa emocjonalność może być autorefleksyjna i polityczna. Ja mam wątpliwości, bo to najbardziej działa wówczas, gdy odsłonięcie jest gestem świadomym, a my – podmioty udostępniające siebie, potrafimy stematyzować ekshibicjonizm. Jeśli strumień pobudzeń-działań-odsłonięć zaczyna przepływać przez nas poza kontrolą, traci znaczenie. Gdy zaczynałam swoją działalność pisarsko-naukową, wydawało mi się, że granice pomiędzy twórczością a prywatnością są dosyć szczelne. Kiedy dzisiaj po wielu latach czytam swoją rozprawę doktorską Kresy w twórczości Włodzimierza Odojewskiego[4], widzę, że wierzyłam w brak granicy między sztuką a nauką, ale nie między prywatnym życiem-czuciem a analizą literacką. Napisałam utwór naukowo-artystyczny z przypisami. Jednak metodologicznie spójny, więc dał mi przepustkę do akademii. Niedługo potem opublikowałam zbiór opowiadań Miasto-Ja-Miasto[5] i spotkałam się z tymi wszystkimi reakcjami, o których mówimy, tzn. niedowierzaniem, uśmiechem, kpiną, czy przekonaniem, że daję przyzwolenie na dotyk, „dopuszczam” do siebie. Nie do innej wersji swojego języka, ale wprost do siebie. To był burzliwy czas, ryzykowałam i wycofywałam się, szukałam drogi. Było trudno, choć może łatwiej niż dzisiaj? Mówimy o erze sprzed Internetu. Dziś nie przejmuję się tak bardzo ocenami, nie staram się niczego udowadniać w kwestii rozłączności podmiotu lirycznego i Ingi Iwasiów.
Naprawdę? Dla ciebie to przestało być ważne?
Nabrałam pewności, chociaż skórę mam nadal cienką. Z czasem trzeba wiedzieć, że droga, którą wybieramy jest właściwa, że tak łatwo się z niej nie damy zepchnąć. Po fazie pisania w pierwszej osobie, wyciszyłam tę narrację intymną, ale to nie znaczy, że schowałam swoje „ja”. Pośredniczki narracyjne służyły mi tylko za pomocnice. Kobieta pisząca zawsze jest widoczna, odsłonięta; nie powinna być bezbronna. Poezja kobiet automatycznie czytana jest jako zwierzenie. Kobieta pisząca o seksie zawsze opowiada o sobie, podczas gdy mężczyzna nawet gdyby opowiadał o sobie, nie będzie moralistycznie oceniany. Kobietę-krytyczkę szarpią z różnych stron i pytają o sukienkę. Na pewnym etapie stwierdziłam, że jeżeli to wszystko jedno jaką kreuję postać, niech będzie mną – niech to „ja” pójdę opowiadać w swojej prozie, niech to będzie zawsze cienka granica przekraczana w niewiadomym punkcie.
W sztukach wizualnych często jest odwrotnie. Generalnie przyjmuje się, że artysta prowadzi narrację, ale ocenia się go – a przede wszystkim ją – cieleśnie, fizycznie, ocenia się atrakcyjność seksualną ciała, które komunikuje się z widzem. Gdy posługuję się autoportretem, to zdjęcie jest nierozerwalnie związane z moim ciałem. Nie ma ucieczki. To jestem po prostu ja. A własne ciało wybiera się do reprezentacji z wielu powodów – oczywiście miłość własna jest jednym z nich. Nie mniej ważne dla mnie jest to, że mogę pracować z ciałem, które zawsze mam pod ręką, które wytrzymuje wielokrotne powtórki, nie narzeka i nie domaga się zapłaty za nadgodziny. Ważne jest również to, że robiąc zdjęcia nie muszę się zastanawiać, jak powinna wyglądać modelka lub model. Ma być młoda czy stara? Szczupła czy grubsza? Ładna czy nie? Możliwość odejścia od takich rozważań jest dla mnie bardzo wygodna. Taka wypowiedź wydaje mi się również najbardziej szczerą. Jeśli zdęcia są refleksją nad rzeczywistością, nawet jeśli w całości są wykreowane na potrzeby fotografii, to autoportret jest informacją, z jakiej pozycji toczy się rozmowa. Kim jest osoba, która widzi sytuacje w określony sposób. Uczestniczę w świecie poprzez moje ciało. Poprzez nie reaguję na świat, a świat reaguje na mnie. Gdybym wyglądała inaczej, byłabym kimś innym, spotykałyby mnie inne sytuacje. Żyłabym trochę innym życiem. W tym tkwi siła i słabość autoportretu. Cielesność jedne historie uprawdopodabnia, a inne odrzuca. I bez znaczenia jest fakt, że będąc fotografką znam wszystkie sztuczki, które potrafią zmienić strukturę zdjęcia, jego treść, wygląd osób. Używając autoportretu, postać ze zdjęć jest konfrontowana ze swoim fizycznym odpowiednikiem. Jest konfrontowana w czasie (ale się ze-sta-rza-łaaa) i przestrzeni (czy fotografia naprawdę oddaje to, jak artystka wygląda).
Można powiedzieć, że pisarstwo jest bezpieczniejsze pod tym względem albo mniej jednoznaczne. Bo czy ja nie piszę autoportretów? Jest jeszcze przestrzeń spotkań, mediów, ucieleśnień, które nakładają na autoprezentacje spreparowane wizerunki. Pisarki także występują na różnych scenach i muszą się tego uczyć.
Mam bardzo duży komponent narcystyczny, nad którym staram się zapanować, bo w relacjach studentki-wykładowczyni może być niebezpieczny. Nie wiem, jak często myślą w podobny sposób nasi koledzy, lecz ja najbardziej boję się sprawienia emocjonalnego zawodu swoim uczennicom.
Zazdroszczę ci tego, że w obcowaniu z odbiorcą masz więcej czasu. Znacznie więcej go potrzeba, by przeczytać książkę. Na wystawę wystarczy rzucić okiem. Niektórzy zadowalają się mikroskopijnym zdjęciem w Internecie.
Ale widz też łatwiej identyfikuje to, co widzi z postacią artystki czy artysty. W literaturze przejście nie następuje tak błyskawiczne, choć jest nieuchronne, chyba że autor/autorka trzymają się „wysokich konwencji”. Mamy tu stopniowanie – normy narracyjne, klisze krytyczne, które są przykładane do pisarstwa. Można się bezpiecznie otorbić, przez całe życie pisać o jakimś swoim fantazmacie i zawsze udawać, że chodzi o Ojczyznę. Natomiast dla mnie jest ważne, aby tę granicę ciągle badać i żeby ją próbować rozszczelniać, ale nie przez uruchamianie kompletnie nieuporządkowanego emocjonalnego podejścia. Jestem nieuleczalnie racjonalna. W feminizmie niepokoił mnie od początku postulat „pisania ciałem”, somapoetyki. Ja przyglądam się swojemu ciału i jego przygodom w świecie, nasłuchuję, używam do tego mózgu, języka, analogii.
Wśród całej listy osób, które na nas patrzą w różnych kontekstach, sytuacjach artystycznych i prywatnych, są również nasze studentki. Niektóre z nich budują swoje życiowe strategie również w oparciu o to, co im mówimy, jak żyjemy.
Nie wiem, czy tak jest… Czasem bywamy obiektami miłości lub obsesyjnej niechęci.
Wśród pisarek i literaturoznawczyń częsta jest fantazja o zostaniu psychoterapeutką na zasadzie: „skoro mogę interpretować teksty, poradzę sobie z ludźmi”. Jednej z moich przyjaciółek to się udało. Patrzę na nią z zazdrością, bo dopięła celu. Większość z nas, które fantazjują przy winie o byciu psychoterapeutką, chciałaby pracować nad sobą, a opowiadamy o tym, że chciałybyśmy pracować z innymi. Pod podszewką tkwi narcyzm, który jest jedną z ważniejszych dyspozycji artystki, ale jednocześnie jedną z cech współczesności. Rzecz w tym, żeby ten narcyzm trochę zinstrumentalizować i zrobić z niego narzędzie swojej sztuki. Cóż, ja mam bardzo duży komponent narcystyczny, nad którym staram się zapanować, bo w relacjach studentki-wykładowczyni może być niebezpieczny. Nie wiem, jak często myślą w podobny sposób nasi koledzy, lecz ja najbardziej boję się sprawienia emocjonalnego zawodu swoim uczennicom. Staram się mieć wszystko pod kontrolą (to też zresztą obsesja, którą opisuję w prozie) i swój egocentryzm pielęgnować w prozie, a nie w układzie dydaktycznym. Mówię często do osób, które praktykują selfie-feminizm, żyją w sieci, nie odrywają palców od ekranów, co zobowiązuje mnie tym bardziej do pokazywania im granic. W erze selfie warto analizować spojrzenie i społeczne konsekwencje widzialności jako takie. Z drugiej strony, ja sama lubię swoje zdjęcia, chociaż nie jestem w taki potoczny, klasyczny sposób osobą fotogeniczną. Tu oczywiście realizuje się narcyzm, ponieważ sama przesuwam granice i fetyszyzuję swoje starzenie się. Robię to w kontrze do popkultury przekonującej, że osoby w dojrzalszym wieku są również atrakcyjne, pod warunkiem, że je wrzucimy w fotoszopa.
To też jest niezwykle ciekawe zjawisko. Fotograf zawsze dysponował narzędziami do tego, aby zdjęcia przedstawiały lepszą, akceptowalną wersję fotografowanego. W fotografii analogowej system retuszu zarówno negatywów, jak i odbitek, był bardzo popularny. Nie mówiąc już o możliwościach, jakie daje samo ustawienie świateł. Pojawienie się photoshopa zrewolucjonizowało wygląd – zwłaszcza kobiecych – twarzy. Obsługa narzędzia jest coraz bardziej prosta, coraz bardziej automatyczna[6]. Wizerunki z Photoshopa stały się również „planem na przyszłość” wcielanym w życie w coraz liczniejszych klinikach chirurgii plastycznej. I tak, jak niezbyt wprawny grafik potrafił odmładzając, zamienić zdjęcie w koszmar, tak samo robią to czasem chirurdzy, o czym donoszą nam na zasadzie gorącej nowinki portale plotkarskie[7]. Artykuły takie jak ten, pastwiące się nad przede wszystkim kobiecą słabością, docierają do osób, dla których operacja plastyczna, czy chociażby regularny zastrzyk botoksu jest poza zasięgiem. Ale osoby te też mają dostęp do „lepszej siebie” dzięki nowym funkcjom w opcji „selfie” na smartfonach lub darmowym aplikacjom typu Visage Lab[8]. A, jeśli każdy ma możliwość przyglądania się sobie z poziomu zdjęć „beauty”, to jak pogodzić się z wizerunkiem bez automatycznej obróbki, ze zwykłym spojrzeniem innego? Do kryterium „wyszłam ładnie czy brzydko”, dochodzi kryterium „staro czy młodo”. A co będzie z naszymi zdjęciami za 20, 30 lat? W przestrzeni publicznej pozwala się kobiecie na wiele mniej niż dziewczynie. Ocenia się nie tylko jej urodę, ale wiek, atrakcyjność seksualną i przydatność reprodukcyjną. Burzę wywołały zdjęcia Brigitte Macron– żony Prezydenta Francji. Wszyscy – ja również – myśleli o jej wieku.
Mam kłopot z tym, jak działa ta granica wieku. Nawet nie z własnego powodu, chociaż odczuwam, że nie jestem interesującą dziewczyną zapraszaną do studia telewizyjnego, niezależnie od jakości pisanej właśnie książki. Ageizm-seksizm obserwuję jako jurorka konkursów literackich, w których można nominować debiutantkę, ale jeśli ta debiutantka rozwija ten sam rodzaj emocjonalności, języka, niezależności, które ma na wstępie, za trzydzieści lat będzie nie do przyjęcia. Dlatego też, gdy wybieramy laureata Poznańskiej Nagrody Literackiej[9], w części dla debiutantów mamy pisarki, a w części dla dojrzałego artysty – pisarzy. Kobiety nikną po drodze? Może to dobry tytuł na tom krytycznoliteracki. O ile młode kobiety mogą budzić zainteresowanie, o tyle starsze stają się niewidoczne. Ten banał znajduje wiele potwierdzeń. Bezustannie się nad tym zastanawiam – nie tylko pod kątem własnej nieprzydatności czy niewidzialności, w którą oczywiście popadam i która oczywiście mnie smuci. Muszę czekać na moment, w którym stanę się szacowną staruszką i wówczas znów będzie dla mnie miejsce. Odsuwanie starych kobiet jest tak trwałym komponentem kultury, że funkcjonuje nawet w krytycznych analizach profeministycznych. Na przykład w serialu Opowieść Podręcznej na podstawie książki Margaret Atwood – najgorsze są Ciotki, nadzorczynie „układające” kobiety do roli rozpłodowych. Niemal każdy bohater ma w serialu swoje pięć minut na usprawiedliwienie podłości i okrucieństwa, poza graną przez Ann Dowd Ciotką Lydią[10]. Ja w tym kontekście przeczytałam sobie ponownie sztukę Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej Baba-Dziwo[11] i widzę, że zarówno u Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, jak i w latach 80. u Margaret Atwood, a jeszcze bardziej w tym nowym serialu, jeśli przemyśli się całość, całą strukturę społeczną, wszystkie zjawiska, wypieranie i podporządkowywanie kobiet, macierzyństwo, władzę, to i tak stare kobiety obsadza się w negatywnych rolach w tej układance. Nawet w najbardziej dynamicznym układzie, który próbuje przemyśleć te wszystkie nasze kulturowe ograniczenia, stare kobiety i tak dostają negatywne funkcje. W Opowieści Podręcznej są takimi najgorszymi nauczycielkami. W Babie-Dziwo – zawiedzioną seksualnie dyktatorką w typie „butch”, ponieważ lesbianizm budzi lęk i opór, odkąd przestał być częścią męskich fantazji.
„Rewolucja konserwatywna” nas dotyka, gniewa, w końcu zmienia nasze życie na gorsze, ale daje też pretekst, by lżejszym krokiem wyjść na ulicę. Fakt, że protesty nie powodują represji takich jak w jak w latach 60., oznacza że idee są wprawiane w jakiś spiralny ruch, zawierający i backlash, i zmianę. Stoimy z czarnymi parasolkami na innej pozycji.
Trochę inaczej wygląda to w serialu Frankie i Grace[12], gdzie bohaterowie w wieku 70+ zaczynają nowe życie. Cztery osoby, tworzące niegdyś dwa małżeństwa, prowadzą aktywne życie zawodowe i seksualne. Ale i tutaj wizerunek kobiet i mężczyzn bardzo się od siebie różni. Bohaterki są mistrzyniami świata w operacjach plastycznych. Mężczyźni wyglądają zdecydowanie bardziej naturalnie. Role grane przez Jane Fondę i Lily Tomlin mogłyby stać się pozytywnym wzorcem zachowania osób w starszym wieku, gdyby nie to, że wizerunki kobiet są tak nierealne. Trudno utożsamić się z bohaterką, gdy wymagania są postawione niebotycznie wysoko. O ile partnerzy są po prostu dziarskimi staruszkami, oczywiście bardzo zadbanymi, o tyle ciała kobiet przeczą prawom grawitacji. A wzorce kulturowe są ważne. Swoje pierwsze feministyczne wypowiedzi konstruowałam jeszcze na studiach, w pracowni, która była prowadzona przez dwóch mężczyzn. Oczywiście byli to mężczyźni otwarci, wyrozumiali – Instytut Kultury w Zielonej Górze, który kończyłam był miejscem, w którym pracowali wówczas artyści tej klasy, jak Jan Berdyszak, czy Izabela Gustowska. Nie zmienia to faktu, że nie miałam kobiecego wzorca, który dekonstruowałby kody kulturowe. Na zajęciach z historii sztuki nigdy nie usłyszałam o sztuce feministycznej, o sztuce kobiet. Później przy doktoracie, a także po nim, wciąż słyszałam, że feminizm się już kończy, że to taka łatwa droga, aby sobie coś załatwić. Słowa o tym, że dziewczyny się wspierają bezpodstawnie i tworzą jakiś zamknięty krąg oparty tylko na „porozumieniu jajników”, słyszałam z ust profesorów – mężczyzn, którzy nagle poczuli się wykluczeni. I niejednokrotnie nie miałam już ani siły, ani ochoty po raz kolejny opowiadać o tym samym. Nieraz miałam wrażenie, że mijają kolejne lata, a świat nie poszedł ani o centymetr dalej, że kręcimy się w kółko.
Nasze mówienie w kółko zostało unieważnione przez zmianę konserwatywną. Wirujemy bezgłośnie. Kobiety-bąki. Zróbmy taką instalację. Poważnie zaś: zabieranie głosu staje się tym bardziej konieczne, im głośniej bywa dezawuowane.
Naprawdę rzadko mi się zdarzało, żeby tekst o moich pracach napisał mężczyzna. Czyli przynajmniej z połową społeczeństwa, w tym kuratorami i krytykami, nie jestem w stanie nawiązać dialogu. I naprawdę nie chodzi o to, że mój sposób wypowiedzi ma wszystkim odpowiadać. Przecież nie odpowiada on również wielu kuratorkom i krytyczkom – i ja to rozumiem. Chodzi o to, że udział mężczyzn w tych wypowiedziach jest bardzo znikomy, że większość z nich nie posiada narzędzi, aby zidentyfikować się ze stanowiskiem kobiet, chociaż tak łatwo czasem przychodzi im konstruowanie wypowiedzi w obronie innych pokrzywdzonych grup społecznych (np. sztuka postkolonialna).
Z drugiej strony często – nie wiem, czy też masz takie uczucie, ale ja je mam – zastanawiam się: „a gdybym wybrała coś innego, wypowiadała się w inny sposób, czy nie byłoby mi łatwiej?” W razie potrzeby, jesteśmy wywoływane do odpowiedzi, jakbyśmy zawsze musiały widzieć szerszy cel, podczas gdy inne/inni realizują swoją sztukę, chcą być docenieni, zrobić karierę. Próbując realizować te swoje cele feministyczne, skazujemy się na aktywizm i paradoksalną drugoplanowość.
Zawsze możemy sobie wyobrazić, w którym punkcie byśmy się znalazły, gdyby tych wypowiedzi nie było. W ostatnim czasie, przygotowując się do kolejnego projektu, czytałam napisy na transparentach, które pojawiały się w różnych miejscach świata na przestrzeni dziesięcioleci. Widać po nich dokładnie, że przez dziesięciolecia kobiety walczą o samo. W różnych wersjach pojawia się transparent typu „I Can’t Believe I’m Still Fucking Protesting This Shit!”[13], co jest wyrazem złości na to, że w kwestii praw kobiet tak niewiele się zmieniło. Ale zmieniły się same transparenty, chociażby te, które pojawiły się w ostatnim czasie. Na marszach w Polsce czy Waszyngtonie, pokazują jak bardzo zmienił się język. Hasła są zindywidualizowane, transparenty ręcznie wykonane, bardzo dowcipne. Dostrzegam tu analogię z estetyką sztuki feministycznej, która z niezwykle poważnych postulatów formułowanych podczas pierwszej fali feminizmu[14], przybrała w sztuce dziewczyńskiej postać lżejszą, bardziej kolorową, popkulturową. Cytując Izę Kowalczyk, sztuka postfeministyczna „pozbawiona jest siły ciężkości sztuki krytycznej. Staje się lekka, jak sama kultura popularna, choć pod tą lekkością ukrywają się często poważne pytania i subwersyjne treści”[15].
To oznacza jednak, że dziewczyny lepiej się już czują w tej przestrzeni publicznej. „Rewolucja konserwatywna” nas dotyka, gniewa, w końcu zmienia nasze życie na gorsze, ale daje też pretekst, by lżejszym krokiem wyjść na ulicę. Fakt, że protesty nie powodują represji takich jak w jak w latach 60., oznacza że idee są wprawiane w jakiś spiralny ruch, zawierający i backlash, i zmianę. Stoimy z czarnymi parasolkami na innej pozycji.
Ta powaga to estetyka konserwatystów. Zmiana języka i estetyki jest też podyktowana chęcią odróżnienia się od tego co siermiężne, konserwatywne i pozbawione autorefleksji.
Sama jestem poważna, ale teraz tańczę. Tańczę i krzyczę, bawię się „przeciw” i wypowiadam „za”. Oczywiście, często czuję zniechęcenie. Z drugiej strony, potrzeba polityczna daje napęd, ma się ochotę wyjść na ulicę, wykonać pracę emocjonalną, a także policzyć się. Wspólnotowe przeżywanie nabrało znaczenia. Stało się czymś innym również poprzez media społecznościowe, natychmiast relacjonujące nasz i innych udział. I chociaż wydaje się, że na portalach informacje bardzo szybko rotują, to nie znikają i wracają, tworząc migotliwe archiwum. Wszystko to, co się dzieje wokół Facebooka, jego mechanizm, sposób konstruowania grup sprawia, że zaczynamy żyć w alternatywnej rzeczywistości, ale jednak nie wirtualnej – zdjęcia pochodzą z ulicy, opisy powstają z okazji protestów. Uczymy się w tym boju komunikacji, także tej feministycznej. Wypróbowujemy różne style, strategie, media. Więcej będziemy wiedzieć o sobie i tych, które/którzy bywały/bywali do tej pory enigmatyczne/enigmatyczni.
Portale społecznościowe, to również przestrzeń, którą w jakimś stopniu dzielimy z naszymi studentkami i studentami. I tu pojawia się kwestia odpowiedzialności, o której często myślę. Studia na kierunkach plastycznych polegają na bardzo ścisłym kontakcie pomiędzy „prowadzącym” i „prowadzonym”. Studentki i studenci, wybierając tematy swoich prac, często sięgają po zagadnienia autotematyczne, analizując siebie, własną sytuację w szerszym kontekście społecznym i kulturowym. Te rozmowy są ważne i są w jakiś sposób formatujące, chociażby poprzez wskazywanie ścieżek w wybranych kierunkach. Często się zastanawiam nad tym, jaki wpływ ma na nie to w jaki sposób ja żyję.
Na takim kierunku, jak filologia można zachować dystans. Wbrew pozorom to jest nawet łatwe, ale zawsze jest taka grupa, z którą się pracuje bliżej. Często myślałam o studentkach, które słuchają moich wykładów, a później wracają do rzeczywistości i muszą się jej poddać. Etykietka feministki w Polsce prowincjonalnej, utrudnia społeczne układanie się. No więc czasem zastanawiałyśmy się ze współpracowniczkami, jak to jest, gdy my im mówimy o równości, a one wracają do miasteczka, z którego pochodzą i tam w szkole muszą się podporządkować katechecie. My im mówimy o nonszalancji wobec kultury różnych przymusów, zwłaszcza konsumpcyjnych, a one odchudzają się przed ślubem. Jak to jest, jak się to w nich spotyka, uciera? Trzeba mieć szacunek dla różnych wyborów i konieczności. Można powiedzieć, że nauczanie jest limitowaniem możliwości, oferowaniem alternatyw i wymaga wielkiej ostrożności, bo czasem inspiracje mogą zamienić się ślepe uliczki.
Ale druga strona nie ma wątpliwości w przekazywaniu wzorców zachowań, kodów społecznych. Idą jak czołg, infekując jak najmłodsze umysły jedyną wersją prawdy, nie pozostawiając miejsca na pytania i wątpliwości.
Może my jesteśmy zbyt autorefleksyjne, być może tak… ale ja też myślę o sferze emocjonalnej, czasem próba opowiedzenia o ideach zamienia się w kontakt bardzo prywatny. Rozmowa o literaturze staje się rozmową o najważniejszych sprawach w życiu i zaczynamy taniec na lodzie.
Do moich ideałów należało zawsze znoszenie hierarchii, ono jest wpisane w cały ten pakiet z feminizmem włącznie, który sobie wypracowywałam od lat 90. A teraz widzę, że hierarchia się przemieściła, gdzieniegdzie wzmocniła, tylko ja stoję odsłonięta przed grupą ludzi, którzy mnie oceniają jako mniej znaczącą, bo nie wykonuję gestów władzy. Nadal odczuwam, że podział genderowy w przestrzeni akademickiej istnieje i wcale się nie zdemokratyzował, a moje równościowe podejście do studentów może oznaczać, że ja zaczynam być umiejscawiana w coraz mniej dla mnie wygodnej pozycji. Idę do nich jako kobieta w średnim wieku. Mój wiek w tej przestrzeni znaczy nie autorytet, lecz bezbronność. Wydawało mi się zawsze, że będzie inaczej, że im się ma większy dorobek, tym bardziej się z tym dorobkiem przychodzi w przestrzeń akademicką i dzieli z innymi – studentkami, studentami, naukowczynami, naukowcami – namysł, chwile interpretacji. A okazuje się, że nie. Łącznie z konsekwentnym znoszeniem hierarchii, działa inny proces, przekonanie studentów, że liczą się inne wartości, niż te, które chcę im pokazywać. Tak, gdybym była autorytatywna i autokratyczna, byłoby łatwiej, jednak nie pokonam samej siebie, bo nie chcę – wypuściłabym wówczas z rąk swój najważniejszy kapitał, autorefleksyjne i narcystyczne „ja” kobiece.
Szczecin, czerwiec 2017
Dom Ingi Iwasiów na Pogodnie
Tekst pochodzi z publikacji monograficznej Agata Zbylut. MUKA pod redakcją Łukasza Musielaka (Wydawnictwo Naukowe Wydziału Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie, współwydawca: Galeria Biała Centrum Kultury w Lublinie).
[1] I. Iwasiów, W powietrzu, wyd. Wielka Litera, 2014.
[2] K. Kozyra, Casting, red. M. Sitkowska i H. Wróblewska, J. Pieńkos, M. Jurkiewicz, wyd. Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2010.
[3] R. Nycz, Poetyka doświadczenia. Teoria-nowoczesność-literatura, wyd. IBL, Warszawa 2012.; The Affect Theory Reader, red. M. Gregg, G.J. Seigworth, Durnham-London 2010.
[4] I. Iwasiów, Kresy w twórczości Włodzimierza Odojewskiego.Próba feministyczna, wyd. Jota, Szczcecin 1994.
[5] I. Iwasiów, Miasto-Ja-Miasto,wyd. Kurier-Press, Szczecin 1998.
[6] Wprowadzona 20 czerwca 2016 roku wersja Photoshop CC (2015.5),automatyzuje wiele funkcji upiększania twarzy. Program identyfikuje poszczególne element twarzy i pozwala np. na powiększanie oczu, czy unoszenie kącików ust w uśmiech za pomocą suwaka. Zob. Nowe funkcje Programu Photoshop CC. Rozszerzona obsługa zasobów biblioteki, adobe.com, http://www.adobe.com/pl/products/photoshop/features.html [dostęp 12.07.2017].
[7] Przykładowy portal zestawiający zdjęcia gwiazd z czasów młodości z efektami upływu czasu i ingerencjami chirurgów plastycznych.Zob.20 worst cases of celebrity plastic surgery gone wrong, destroyed their looks!,stickyday.com, http://www.stickyday.com/20-worst-cases-of-celebrity-plastic-surgery-gone-wrong-destroyed-their-looks [dostęp 12.06.2017].
[8] Opis działania programu ze strony www.glamour.pl „Po załadowaniu zdjęcia, program automatycznie wprowadza 6 poprawek – nakłada „podkład”, czyli wygładza skórę, wykonuje delikatny makijaż oczu, wybiela zęby, likwiduje błyszczenie skóry, prasuje zmarszczki oraz ociepla kolor cery. Poza tym, możemy dodać do zdjęcia tło lub wybrać kolorowy filtr. Zob. M.Wyrzykowska, TOP 5: Aplikacje, dzięki którym zrobisz idealne selfie! , glamour.com z 19.04.2015 r., http://www.glamour.pl/artykul/top-5-aplikacje-dzieki-ktorym-zrobisz-idealne-selfie [dostęp 12.07.2017].
[9] http://poznanskanagrodaliteracka.pl/
[10] Hasło:Opowieść Podręcznej, filmweb.pl, www.filmweb.pl/serial/Opowieść+podręcznej-2017-771634/cast/actors [dostęp: 06.12.2017].
[11] M. Pawlikowska-Jasnorzewska,Baba-Dziwo, [w:] M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Dramaty; tom II, wyd. Czytelnik, Warszawa 1986, s. 277-392.
[12] Grace i Frankie, amerykański serial wyprodukowany przez przez Skydance Productions w latach 2015-2017 (trzy sezony), nominowany do nagrody Emmy, wrolach głównych: Jane Fonda, Lily Tomlin, twórcy:Marta Kauffman, Howard J. Morris. Zob. Hasło Grace i Frankie, netflix.com, https://www.netflix.com/pl/title/80017537 [dostęp 12.07.2017].
[13] Fotografia na górze strony. Zob. I Can’t Believe I’m Still Fucking Protesting This Shit!, democraticunderground.com z 7.12.2007 r., https://www.democraticunderground.com/discuss/duboard.php?az=view_all&address=389×2422322 [dostęp 9.07.2017].
[14] Pierwsza fala feminizmu (ok. 1840–1920) to czas aktywności amerykańskich i angielskich sufrażystek (od łac. suffragium, wybory), które walczyły o reformę prawa rodzinnego, wyborczego i o poprawienie ekonomicznych warunków życia kobiet.
[15] I. Kowalczyk, Matki-Polki, Chłopcy i Cyborgi… Sztuka i feminizm w Polsce, wyd. Galeria Miejska Arsenał, Poznań 2010, s. 17.
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- pod redakcją Łukasza Musielaka
- Tytuł
- Agata Zbylut. MUKA
- Wydawnictwo
- Wydawnictwo Naukowe Wydziału Malarstwa i Nowych Mediów Akademii Sztuki w Szczecinie, współwydawca: Galeria Biała Centrum Kultury w Lublinie
- Strona internetowa
- akademiasztuki.eu