70% prawdy. Rozmowa z Zuzanną Bartoszek
Jakie filmy lubisz? Jakiego reżysera cenisz?
Najbardziej lubię filmy Hanekego.
Jak ci się podoba Serce miłości?
Trudno mi się zdystansować do Serca miłości, bo pisaliśmy częściowo scenariusz, przede wszystkim dialogi, bywaliśmy na planie. Teraz układam sobie opinię na podstawie tego, co inni mówią. Tendencja jest taka, że im dalej od nas, tym opinie są lepsze. Osobom, które nas nie znają film się zwykle podoba. Myślę, że jeśli zobaczyłabym podobny film o żyjących artystach, to bym się nimi zainteresowała.
Jaki mieliście wpływ na film?
Umiarkowany. Wosiu sporo walczył na planie i przy postprodukcji. Dużo negocjowaliśmy. Kłóciliśmy się z ekipą, kiedy aktorzy byli źle ucharakteryzowani. Kilka scen udało nam się wyrzucić, kilku nie udało dołożyć. Wojtek na przykład chciał scenę, kiedy wpada w szał, żeby wyrównać temperamenty bohaterów. Zuzanna jest bardziej dynamiczna, agresywna i zjada ten film. Wojtek jest przygaszony, w tle. W naszym prawdziwym życiu nie ma takiej dysproporcji.
Poszliście na kompromis?
Tak, nie dało się inaczej. W pracy przy filmie widoczna jest hierarchia. Nie mieliśmy narzędzi, żeby się wtrącać. Ale częściowo nam się udało.
Ile jest Zuzanny w filmowej Zuzannie? Ile jest prawdy w tym filmie, ile fikcji?
Zdecydowana większość zdarzeń to te, które opowiadaliśmy scenarzyście i reżyserowi. Mało jest zmyśleń, choć sporo przesunięć. Myślę, że 70% jest prawdy, a reszta to efekt pracy Roberta Bolesty, aktorów i reszty ekipy. My byliśmy np. przeciwko takiemu zakończeniu filmu.
Trochę banalne i mało uzasadnione psychologicznie. Waszą relację można określić mocną, romantyczną miłością, ale też zobaczyć w tym chory związek – uwikłanie.
Oboje mamy skłonność do dominacji i przesadnej przekory. Oboje jesteśmy terytorialni, wrażliwi na krytykę, a zarazem bardzo krytyczni. Takie mamy charaktery. Ale jednocześnie mamy podobne potrzeby w stosunku do codzienności. Nie wyobrażam sobie innego życia.
Nie jesteśmy w stanie pracować w duecie. Nigdy zresztą nie chcieliśmy. Człowiek jest jeden, sam, poczucie mojej osobności, samotności wobec śmierci i zjawisk po drodze jest dla mnie bardzo ważne.
Jak jest z granicą między tobą i Wojtkiem? Jaki wpływ miał, ma on i jego sztuka na ciebie?
Duży i ośmielający. Chodziłam na wszystkie jego wernisaże i koncerty. Byłam trochę groupie. Jeździłam na jego koncerty do innych miast. Fascynowałam się jego sztuką i wszystkimi zespołami – Czykitą, grupą KOT, potem Niweą. Całe środowisko galerii Stereo i grupy Penerstwo było dla mnie zjawiskiem. Podobało mi się, że artyści z Penerstwa potrafili mówić o subiektywnych, intymnych sprawach, łącząc je z całym światem. To mnie otworzyło na robienie swoich rzeczy. Dowiedziałam się, że można gadać o tym, co się czuje i jest na to język w sztuce współczesnej. Byłam epigonką Wojtka. Pisałam i rysowałam jak on. Pamiętam, jak pokazując swoje teksty i rysunki kolegom, pytałam „czy to dalej w stylu Bąkowskiego?”. A oni odpowiadali „no tak…” (śmiech).
Trudno jest oderwać się całkowicie od tego, co ukształtowało.
Zwłaszcza, że jesteśmy razem. Zawsze będę w jakimś stopniu pod wpływem Wojtka i gdyby mi bardzo zależało na autonomii, powinnam go zostawić. Ale jest to dla mnie bardzo ważna i cenna relacja. Teraz jestem po stronie miłości, nie mam strachu przed tym, że przesiąkam Wojtkiem. Trudno nie zarażać się czyimś językiem, ja też zarażam innych swoim.
Dlaczego nie jesteście duetem artystycznym?
Nie jesteśmy w stanie pracować w duecie. Nigdy zresztą nie chcieliśmy. Człowiek jest jeden, sam, poczucie mojej osobności, samotności wobec śmierci i zjawisk po drodze jest dla mnie bardzo ważne. Myślę, że dla Wosia też. Wątpię w duety artystyczne, nie znam żadnego dobrego. Im więcej ludzi, tym gorsze dzieło.
Na ile relacja z Wojtkiem jest dla ciebie obciążająca, a na ile budująca?
Obciążeniem może być to, że ludzie odbierają moje wypowiedzi w kontekście, w cieniu Wojtka. Ale dla mnie jest budująca. Jest mi w tym związku bardziej wygodnie niż nie. Jak jestem sama, to się często zapadam, załamuję, przed osiemnastą ciężko mi wyjść z domu. Wosiu mnie inspiruje i mobilizuje.
Mobilizuje, ale może też niepotrzebnie nakręca aspiracje, tworzy presję, każe przyspieszać?
Pierwszą wystawę indywidualną miałam w wieku 17 lat, kiedy jeszcze nie spotykałam się z Wosiem. U mnie wszystko było przyspieszone. Zawsze rówieśnicy denerwowali mnie swoją niedojrzałością i nieodpowiedzialnością. Nie widzę niebezpieczeństwa w tym przyspieszeniu.
O filmie piszą, że życie i sztuka się u was przenikają. Wasz związek to sztuka? Codzienność to performance?
Mamy dużo dziwnych rytuałów, ale myślę, że dużo par je ma. Ostatnio była u nas behawiorystka od kotów i pytała o rytuały, które mamy z kotem. Wojtek z Wojtusiem – naszym kotem mają taki, że Wojtek na kolanach wygwizduje melodię z filmu Barry Lyndon do szpary w drzwiach, za którymi jest Wojtuś. Kot jest podekscytowany, wije się przy tych drzwiach, miauczy. Nie powiedziałam pani behawiorystce o tym rytuale. Poza tym normalnie jemy obiad, chodzimy spać, itp.
Behawiorystka?
Bo Wojtuś jest trudny i otyły. Strasznie marudził, kiedy był sam, więc załatwiliśmy mu koleżankę – kotkę Zuzię. Teraz narzeka na Zuzię. Martwimy się, że jest nieszczęśliwy i go rozpieszczamy.
Zwierzęta absorbują emocje ludzi. Może wasze koty odzwierciedlają waszą relację?
To daleko idąca teoria. Na pewno nie ma w tym układzie czystej analogii. Zresztą, my się kłócimy dużo mniej niż nasze koty.
Po co ci Serce miłości?
Nie wiem. To nie było tak, że pchaliśmy się na ten pomysł. Po prostu wyraziliśmy na to zgodę, a potem pracowaliśmy, aby było to wiarygodne przedstawienie naszego życia. Łukasz Ronduda bardzo długo nas namawiał. W pewnym momencie podjęliśmy decyzję, że nie chcemy siebie grać, choć Łukasz i Robert mówili, że film bez nas nie ma sensu. Po krótkim czasie wrócili z tematem i aktorami – Justyną Wasilewską i Jackiem Poniedziałkiem.
Wierzę, że to co robię, jest wartościowe i może być ciekawe dla innych. Pamiętam, że jeszcze w gimnazjum przeprowadzałam w myślach wywiady sama ze sobą. Miałam taką potrzebę. Ciągle to we mnie siedzi, pewnie dlatego zgodziłam się na Serce miłości.
Traktujesz ten film jako część swojej twórczości?
Zdecydowanie nie. Było tam za dużo ludzi, żebym mogła choć częściowo traktować to jako swoje dzieło. Nawet ta instalacja, które jest pokazana w filmie jako moja praca, nigdy nie powstała (poza filmem) i nigdy jej nie zrobię. To instalacja, którą wymyśliłam w powieści, której zresztą nie wydałam.
Taki film jest trochę jak retrospektywna wystawa. Nie bałaś się zamknięcia w filmie?
Bałam się i ciągle czuję ciężar tej decyzji. Nie wiem, czy ten film mi pomoże, czy zaszkodzi. I nie wiem, czy mi nie odbije.
Woda sodowa?
Wszyscy mnie przed tym przestrzegają, więc może mają rację?
Przejrzałam twój instagram. Masz potrzebę pokazywania się, zwracania na siebie uwagi. Jesteś megalomanką? Lubisz swoje ciało?
Wierzę, że to co robię, jest wartościowe i może być ciekawe dla innych. Pamiętam, że jeszcze w gimnazjum przeprowadzałam w myślach wywiady sama ze sobą. Miałam taką potrzebę. Ciągle to we mnie siedzi, pewnie dlatego zgodziłam się na Serce miłości. Ciało tak samo lubię, jak go nienawidzę. Jego potrzeby często mi przeszkadzają, a satysfakcja pochodząca z zaspokojenia ich, żenuje.
Domyślam się, że łysienie jest traumą dla 12-letniej dziewczynki. To moment dorastania, zainteresowania sobą, ciałem, wyglądem, drugą płcią. To się stało nagle?
Nie, stopniowo. Zaczęło się od łysienia plackowatego. Pamiętam, jak oglądałyśmy z mamą pierwszą łysą plamkę na głowie, a ojciec pokrzykiwał z kanapy, że to przecież niemożliwie, dzieci nie łysieją. Ale potem pojawiło się więcej tych placków, a dermatolodzy i szamani coraz jawniej załamywali ręce. W ciągu kilku lat wyłysiałam całkowicie. Na szczęście, szybko znalazłam sobie chłopaka, więc trauma nie trwała za długo. Trochę sobie sama tę traumę pogłębiłam, bo postanowiłam zmienić szkołę – z małej, społecznej podstawówki z dziećmi z dobrych domów poszłam do największego gimnazjum w Poznaniu. Denerwował mnie snobizm, postanowiłam pójść do „prawdziwej” szkoły. Jej realia trochę przerosły moje oczekiwania, było hardkorowo i penersko. Często dostawałam z bara od wielkich lasek, które wyglądały jakby były już po dwóch porodach. Jeden chłopak regularnie podbiegał do mnie na przerwie i krzyczał do ucha „Allah!”, ze względu na chustę, którą nosiłam.
Wystarczyło mieć chustę na głowie, żebyś była dyskryminowana, obca, inna? To ciekawe w kontekście uchodźców.
No pewnie, niewiele potrzeba do dyskryminacji, nawet chłopcy z długimi włosami mieli przejebane. Ale zawsze to wykluczenie było na dalszym planie. Miałam chłopaka, kolegów, koleżanki, opiekuńczych rodziców, którzy nie wciskali mi peruk.
Odmienność przekułaś w znak charakterystyczny, w styl, w siłę. Nie dałaś się wytresować – nawiązuję do Libery Jak tresuje się dziewczynki.
To była jedyna droga, inaczej musiałabym okłamywać siebie i otoczenie, chować się za perukami.
Czy teraz chciałabym mieć włosy? Nie wiem, straciłabym cechę charakterystyczną. Znajoma nawet powiedziała, że straciłabym osobowość.
Ale sporo w twoich pracach jest o lęku, cierpieniu, niepokoju…
To dla mnie podstawowe sprawy. Na to na pewno częściowy wpływ miały moje choroby. Ale nie zupełny. Zanim zaczęły wypadać mi włosy, panicznie bałam się wychodzenia w poniedziałek do szkoły. Niedziele były koszmarem, choć miałam świetne oceny, koleżanki i kolegów. Nie byłam kujonem ani frajerem, rówieśnicy mnie lubili, umiałam ładnie rysować itd. Wszystko spoko. Do dzisiaj nie wiem, skąd pochodził ten strach, już go nie pamiętam.
Moje zamiłowanie do luksusu, a raczej estetyki luksusu, wzięło się chyba z przekory do świata artystycznego i literackiego. W Polsce panuje etos twórcy-nędznika, pisarz nie może interesować się stylem, a artysta ma być skromny i najlepiej się nie wypowiadać.
Czy to nie jest związane z brakiem akceptacji, który przeżywałaś? Byłaś outsiderem?
Myślę, że nie. Właściwie chyba nie było takiego momentu, żebym była outsiderem. Jak nie chodziłam miesiącami do szkoły i miałam młodzieńcze depresje, to zawsze miałam kumpli spoza szkoły, z którymi chodziłam na wernisaże. Potem poznałam środowisko artystyczne i Wojtka, więc nie miałam momentu pełnej samotności i wyobcowania. Zawsze lubiłam samotność i nadal ją sobie cenię, ale nigdy nie czułam się osamotniona.
Czy sztuka jest dla ciebie terapią?
Źle się czuję, jak jakiś czas nie rysuję, nie piszę. Robię się nerwowa, tracę poczucie siebie i bezpieczeństwa. Mam wrażenie, że rozmywam się w codziennych sprawach i w rozmowach z ludźmi.
Lubisz przebieranki, chwalisz się markowymi butami. Kręci cię luksus?
Moje zamiłowanie do luksusu, a raczej estetyki luksusu, wzięło się chyba z przekory do świata artystycznego i literackiego. W Polsce panuje etos twórcy-nędznika, pisarz nie może interesować się stylem, a artysta ma być skromny i najlepiej się nie wypowiadać. Kiedy Szczepan Twardoch został ambasadorem Mercedesa, Paweł Dunin-Wąsowicz napisał, że nie może go już traktować poważnie jako pisarza. Zresztą, ten mój luksus jest trochę udawany, to poza – nie stać mnie na nowe buciki Gucci, kupiłam je za kilka stów w komisie. Wczoraj w internecie znalazłam torebkę Prady za 15 zł. Większość moich rzeczy jest przenoszonych przez jakieś paniusie. Poza tym, po modzie na skandynawski minimalizm, przyszła moda na przesadę, logomanię i maksymalizm. Ja tego nie wymyśliłam.
Nie masz poczucia, że luksus dzisiaj to obciach? Nie tylko estetyczny, ale i etyczny. To brak świadomości, że za tymi rzeczami stoi nierówność społeczna, wyzysk, może nawet głód, jak na to spojrzeć szeroko.
Estetyczny na pewno nie. Widzę to wszystko, o czym mówisz. Nie stać mnie na buty za dwa koła, dlatego kupuję te z drugiego obiegu, co wydaje mi się bardziej etyczne. Cieniowanie moralności. To, że wiem, jak wyglądają fabryki H&M nie powstrzymuje mnie, żeby kupić tam sobie coś ładnego. Robię to z egoizmu i braku wiary. Prawie za wszystkim stoi coś złego. Trudno byłoby znaleźć źródło wolne od grzechów kapitalizmu i do tego estetyczne.
Jako artystka nie jesteś zaangażowana w sprawy świata?
Nie, bo wiem, że każdy pogląd jest w jakiś sposób skompromitowany, a polityka i społeczeństwo szybko się zmieniają. Staram się w to nie angażować, boję się tego. Wiem, że łatwo przestrzelić, coś przecenić. Nie jestem w stanie objąć tak wielkich spraw. Nie jestem w stanie pojąć choćby Polski czy Warszawy, a co dopiero geopolityki.
Chyba cię rozumiem. Trafiam coraz na książkę, która mi otwiera oczy, odsłania mechanizmy i wydaje mi się, że wszystko już wiem, a potem trafiam na kolejną taką i kolejną…
Mam tak samo. Musiałabym cały czas trzymać rękę na pulsie, co jest trudne i co przeszkadzałoby mi we własnej twórczości.
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Więcej