documenta 14
Karolina Plinta
Porażka kontrolowana
Spacerując pomiędzy różnymi venues documenta 14, nie sposób było nie porównywać tego wydarzenia do 7 edycji berlińskiego biennale z 2012 roku. Nie tylko dlatego, że obie imprezy kuratorowali Polacy (i to jeszcze na dodatek z samego rdzenia mafii kulturalnej, związani z wiadomo jaką galerią), ale także ze względu na radykalność kuratorskiego gestu. Artur Żmijewski zanegował dotychczasową formułę wystawienniczą Berlin Biennale i jego główną siedzibę przemienił w obóz dla aktywistów, Adam Szymczyk postanowił przenieść częściowo documenta do Aten, symbolicznej stolicy kryzysu europejskiego (choć dzisiaj już nie jedynej), aby ponownie zadać pytanie o polityczność sztuki. Obydwoje także ponieśli porażkę, z tą jednak różnicą, że dyrektor documenta 14 miał ją niejako wpisaną w swoją taktykę, stąd też powracająca w materiałach informacyjnych formuła: „We will fail. But we will try”, która zdaje się celnie opisywać post-rewolucyjną strategię documenta – imprezy z jednej strony denerwującej zarówno Niemców, jak i Greków, nie dającej złudzeń co do politycznej mocy sztuki, ale z drugiej strony spełniającej oczekiwania tych, którzy domagają się od niej choć minimalnej awangardowości i ryzyka.
Obecna edycja documenta jawi się jako wielopoziomowy kompromis, w którym sztuka zarówno krytykuje, porusza tematy uchodźcze, rasowe, genderowe i ekonomiczne, jak i podaje rękę władzy.
Ci, którzy oczekują od tego typu imprezy solidnego pokazu dzieł artystycznych (nie mylić z jakimś tam aktywizmem!), powinni wyjechać zadowoleni, ale wyjazd do Aten będzie z pewnością interesujący dla osób szukających innych, bardziej politycznych doświadczeń i wiedzy. Obecna edycja documenta jawi się więc jako wielopoziomowy kompromis, w którym sztuka zarówno krytykuje, porusza tematy uchodźcze, rasowe, genderowe i ekonomiczne, jak i podaje rękę władzy (obecność Jeorjosa Kaminisa, prezydenta Aten znanego ze swojego o anty-emigranckiego nastawienia, na konferencji prasowej otwierającej documenta jest tu symbolicznym przykładem tego trudnego do uniknięcia mezaliansu). Dodajmy jednak, że nawet tak kontrowersyjny kompromis wydaje się ciekawszy od okopania się na bezpiecznej pozycji w Kassel i zrobienia normalnej wystawy tam. Wyjście documenta z macierzystego miasta jest też zgodne z duchem imprezy, od początku kwestionującej tradycyjne schematy wystawiennicze i potrzebującej aktualnie odświeżenia. No i nie oszukujmy się – wycieczka do Aten jest dużo bardziej interesująca niż ponowna wyprawa do dość prowincjonalnego i nudnawego niemieckiego miasteczka, historykom sztuki znanego dzięki barokowemu parkowi Wilhelmshöhe.
Parlament ciał
Faktem wartym uwagi jest silne sfokusowanie imprezy na performans. Wpisuje się to zarówno w ostatnie trendy i dyskusje o performansie, jak i stanowi ładne hasło akcentujące zaangażowanie polityczne imprezy (Parlament ciał kojarzy się w końcu z tłumem, protestem, demokracją i tak dalej). Program performatywny documenta 14 jest faktycznie imponujący, właściwie trudny do ogarnięcia, ale jednak pozostawiający wrażenie niedosytu. Po „Parlamencie ciał” spodziewałabym się bardziej radykalnego przeniknięcia performansu do struktury wystawy, być może wręcz zanegowania tych struktur, tymczasem documenta operowały przewidywalnym modelem „wystawa+performans”, w którym ten drugi pełni rolę kwiatka do kożucha i można go było spokojnie pominąć, skupiając się na malarstwie, wideo czy instalacjach. Choć oczywiście dokonywano prób przekroczenia tego schematu, a jedną z ciekawszych było działanie Geographie-Atenes, wykonane przez zespół greckich choreografów (Stella Dimitrakopoulou, Nikos Kalivas, Emmanouela Pechynaki-Mamounaki i Vasileios Skarmoutsos). Co ciekawe, ich performans był niewidoczny, ponieważ choreografowie byli oddzieleni od publiczności ścianą, a ich działanie można było zauważyć tylko dzięki dźwiękom wydawanym przez ruch i drżeniu powietrza. Dużo mniej zaskakujący był inny wtręt choreograficzny do wystaw documenta, czyli Collective Exhibition for a Single Body w Muzeum Archeologicznym w Pireusie, który bazował na dobrze znanej już idei wystawy jako performansu, ale wydawał się właściwie odczepiony od kontekstu jakim była wystawa greckich starożytności (a przynajmniej patrząc na ten performans z boku można było odnieść wrażenie, że podobne działanie mogłoby się obyć w każdej innej przestrzeni) i trudno było się w niego zaangażować.
VIP Song
Performans Alexandry Bachzetsis Private Song był jednym z tych wydarzeń, dzięki którym można było w pełni odczuć dwuznaczną naturę documenta 14, oscylujących pomiędzy wystawą krytyczną, dedykowaną Atenom, i elitarnym spędem ludzi sztuki, z reguły niemieckiego pochodzenia. Na występ greckiej gwiazdy choreografii najprawdopodobniej już przed otwarciem documenta nie było miejsc, ponieważ zostały w tajemniczy sposób wykupione lub zarezerwowane dla tych najważniejszych gości; zdobycie biletu na jedną z głównych atrakcji programu performatywnego documenta było dla mnie w zasadzie przeżyciem równie mocnym co doświadczenie samego performansu Bachzetsis. Dzięki odrobinie szczęścia udało mi się go zobaczyć i przeżyć miłą godzinę z grecką piosenką, podszytą uchodźczym komentarzem i zaprawioną seksem, a do tego w towarzystwie niemieckich VIPów.
Kolektywny curator porn
Co tu dużo mówić, bycie dyrektorem documenta to doskonała okazja do kuratorskiego lansu, o czym mogliśmy się przekonać podczas poprzedniej edycji imprezy, kiedy to jej ówczesna dyrektorka Carolyn Christov-Bakargiev z determinacją robiła z siebie gwiazdę (pamiętacie jej słynne spotkanie i sesję paparazzi z Bradem Pittem?) i stała się nawet z tego powodu tematem memów. Być może w kontrze do tej strategii Adam Szymczyk postawił na pracę zbiorową i zaprosił do współpracy kilku innych kuratorów. Także konferencja prasowa otwierająca imprezę różniła się od poprzedniej, na której Bakargiev występowała sama. Szymczyk tymczasem postanowił wystąpić z całym zespołem tworzącym documenta i na scenie posadził ponad setkę osób – kuratorów, pomocników i artystów, którzy jednocześnie stali się performerami odtwarzającymi słynny utwór Epicycle awangardowego greckiego kompozytora Jani Christou, będącego ponoć także szerszą inspiracją w myśleniu nad charakterem documenta. Muszę przyznać, że był to naprawdę mocny gest i chyba też jeden z ciekawszych performansów, jakie zobaczyłam na documenta, w którym hasło „parlament ciał” faktycznie znalazło swoją realizację. Był to też pierwszy sygnał o innym kierunku ważnym dla documenta, czyli muzyki, która później na wystawie zmaterializowała się pod postacią różnego typu dokumentów muzycznych i dźwiękowych, trochę już trącących hermetyzmem i dla laików możliwych do oczytania właściwie tylko na poziomie estetycznym.
Polski kolonizator atakuje
Praca Żmijewskiego jest jawnie cyniczna i jako taka może być potraktowana jako metakomentarz do całego documenta – imprezy która niby chce dobrze, ale w przedziwny sposób odtwarza kolonizacyjne sytuacje rodem z XIX wieku.
Documenta 14 rozpływały się w poprawnościowym i post-rewolucyjnym dyskursie, ale była tam przynajmniej jedna praca wymykająca się tym kategoriom. Mowa tu oczywiście o nowym filmie Artura Żmijewskiego, w którym wciela się on w rolę białego kolonizatora i eugenicznego badacza, eksplorującego obóz uchodźców w Calais, określany też jako „dżungla”. Przy tym filmie takie prace jak kontrowersyjne płótno Dany Schutz pokazane na Whitney Biennale to mały pikuś. Praca Żmijewskiego jest jawnie cyniczna i jako taka może być potraktowana jako metakomentarz do całego documenta – imprezy która niby chce dobrze, ale w przedziwny sposób odtwarza kolonizacyjne sytuacje rodem z XIX wieku. Można ją także zinterpretować jako bardziej ogólną metaforę mechanizmów rządzących sztuką współczesną, szczególnie taką zaangażowaną społecznie. Wreszcie, jest znaczącym manifestem autora stosowanych sztuk społecznych, który w polityczne możliwości sztuki już nie wierzy. Jeśli więc dyrektor Adam Szymczyk ciągle „próbuje” ową polityczność wcielić w życie, starając się zarazem dopieścić świat sztuki, Żmijewski zabrał się już za analizowanie porażki.
Karolina Sulich
TOP 5 documenta 14
- Obrazy Tshibumba Kanda-Matulu z Kongo, który przedstawiał w swoim malarstwie burzliwą historię dawnej kolonii belgijskiej. Jego obrazy są szybkie, naiwne/prymitywne, publicystyczne, obrazują istotne momenty i postaci dla historii kraju, Kasavubu, Lumumbę, Czombę i Mobutu.
- Rzeźby George’a Lappasa, szczególnie Ogrodnik z małym niedźwiedziem. Włochate figury rozmieszczone w przestrzeni działają wizualnie jak dziury, wyrwy w rzeczywistości. Ciekawie działają w kontekście bardzo politycznie zorientowanej wystawy, dając z jednej strony oddech, a z drugiej wnosząc coś mrocznie rozkosznego.
- Wideo Thea Eshetu Połamany Atlas (2017). Na filmie widzimy nagich nieruchomych ludzi, skadrowanych na różne sposoby, czasem są to tylko twarze, czasem tors, czasem cała sylwetka, na których ciała rzucone są z rzutnika obrazy znane nam z historii sztuki z różnych epok i miejsc. Są greckie rzeźby, freski z Pompei, ikony, ale też malarstwo XX-wieczne czy też twarz Charlie Chaplina. Projekcji towarzyszy transowy głos, który na zakończenie mówi frazę „Jesteśmy do siebie bardziej podobni, przyjacielu, niż różni…”.
- Véréna Paravel i Lucien Castaing-Taylor Somniloquies (2017) – wybrałam tą pracę z powodu mojego zainteresowania psychoanalizą i sennym obrazowaniem. Praca to 70-minutowe wideo, które przedstawia rozmazane zarysy ciał śpiących ludzi. Projekcji towarzyszy nagranie głosu Diona McGregora, songwritera, który przeszedł do historii jako najsłynniejszy mówiący we śnie człowiek. Nagrania jego sennych monologów zrobione przez jego współlokatora, tworzą złożone, absurdalne światy, jak na przykład szczegółowy opis miasta karłów.
- Wahałam się tutaj pomiędzy pracą Emeki Ogboh (instalacją dźwiękową w amfiteatralnej sali połączoną z przesuwającymi się wynikami giełdy na elektronicznym długim ekranie), marmurowym namiotem Rebecki Belmore, ale w końcu zdecydowałam się na wybór pracy Danai Anesiadou. Prezentowaną pracą jest instalacja z zawieszonych na ścianie przezroczystych worków wypełnionych przedmiotami należącymi do artystki, z odessanym ze środka powietrzem. Tworzy to rodzaj trójwymiarowych obrazów. Praca nazywa się Soft disclosure (Miękkie zamknięcie) i ma w sobie aurę i poetykę intymności.
Łukasz Białkowski
Gorzkie pomarańcze najlepsze
Plakaty rozklejane w Atenach przez grupy niechętne documenta 14 głoszą, że wydarzenie to jest „botoksem kapitalizmu”. Z kolei lokalni anarchiści, ironicznie nawiązując do hasła imprezy i pytając, czego można nauczyć się od Aten, odpowiadają, że jest ona jednym ze sposobów dominacji zachodnich centrów nad peryferiami. Niezależnie od tego, czy uznamy te hasła za histeryczny jęk skrajnej lewicy czy za głos rozsądku (do czego osobiście przychylałbym się), to relacja między peryferiami a centrum jest jednym z najczęściej przewijających się wątków na documenta 14. Adam Szymczyk wielokrotnie podkreślał peryferyjny charakter greckiej stolicy, mówiąc np. w wywiadzie dla „Deutsche Welle”, że próbował skierować uwagę świata sztuki na miejsce raczej pomijane w globalnym życiu artystycznym. Czego więc dzięki zlokalizowaniu tam documenta 14 możemy dowiedzieć się o międzynarodowej sztuce oraz globalnym obiegu pieniądza i idei, a także o samych Atenach? Wydaje się, że niestety niewiele. I są przynajmniej trzy powody, żeby tak sądzić.
Gdzieś już to grali
Rozumiem, że kilka lat temu, gdy Szymczyk obejmował funkcję dyrektora artystycznego documenta 14, kryzys ekonomiczny, zadłużenie Hiszpanii, Portugalii i Grecji (wraz z potencjalnym bankructwem tej ostatniej), ruch oburzonych i arabska wiosna były tematami absolutnie gorącymi. Zresztą dzisiaj również są one ważne. Co więcej, relacje między bogatą Północą a biednym, eksploatowanym Południem są zagadnieniem, które liczy nie kilka lat, lecz kilka stuleci. Kłopot polega na tym, że w optyce documenta 14 uosobieniem tego biednego Południa stają się Ateny. Posunięcie to jest ryzykowne, gdyż postulując analizę globalnych relacji między krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się, Szymczyk nadal nadaje temu zagadnieniu perspektywę stricte europejską. Nie trzeba podkreślać, że grecki kryzys w oczach wielu afrykańskich krajów czy Dalekiego Wschodu może być problemem – mówiąc delikatnie – przesadzonym.
Śledząc wystawy i wydarzenia towarzyszące, można odnieść wrażenie, że na documenta 14 klepane są formułki sprzed pięciu lat o napięciu między bogatymi Niemcami a biedną Grecją, które w dodatku mają stać się synonimem relacji między Północą i Południem globu.
Pięć lat temu w ramach genialnych documenta 13 Carolyn Christov-Bakargiev nie wahała się umiejscowić części tej imprezy w Kabulu, organizując tam szereg wydarzeń równoległych do Kassel. Można więc zadać pytanie, dlaczego, wysuwając tak ambitne pretensje do globalnej analizy nie tylko współczesnej sztuki, ale również ekonomii, Szymczyk nie zdecydował się na równie bezkompromisowy gest. Nie chodzi o narzekanie, że „lepiej byłoby, gdyby…”, ale o konsekwencję i zgodność deklaracji z działaniami. Śledząc wystawy i wydarzenia towarzyszące, można w efekcie odnieść wrażenie, że na documenta 14 klepane są formułki sprzed pięciu lat o napięciu między bogatymi Niemcami a biedną Grecją, które w dodatku mają stać się synonimem relacji między Północą i Południem globu. Zamiast performatywnego przepracowywania tych stosunków, mamy więc raczej do czynienia po raz kolejny z estetyzacją Południa i smutnymi w gruncie rzeczy żartami, gdy dwóch Maorysów w EMST (ateńskie muzeum sztuki współczesnej) tradycyjnym tańcem dziękuje organizatorom za gościnność. Skądinąd do krajów trzeciego świata na pewno nie przyjechałoby tylu art-turystów, a rozgłos medialny, zainteresowanie i oddźwięk środowiska byłyby mniejsze.
Rozlazłość
W gruncie rzeczy nie wiadomo więc, o co chodzi. Mamy tu wręcz do czynienia strategią rozmiękania zarysowanej tematyki i doprowadzania jej do stanu niebywałej rozlazłości. Jednym z elementów tej koncepcji są nieprzejrzyście zaprojektowany przewodnik, brak informacji wprowadzających w założenia poszczególnych wystaw lub wydarzeń towarzyszących oraz bardzo rudymentarne opisy prac. Oczywiście organizatorzy zapewniają, że wszystko to po to, aby odbiorca na własną rękę, bez narzuconych narracji, odkrywał Ateny i przemierzał imprezę. Doceniam tę troskę o moją samodzielność, niestety mam obawy, że organizatorzy deklarują zamaszyste ambicje, ale jeśli zapytać ich o szczegóły, to po prostu „mądrze” milczą. Trochę jak nieprzygotowani studenci na zajęciach, robią tymi wystawami miny, które mogą znaczyć albo że to wszystko jest przecież oczywiste, albo tak skomplikowane, że słowami wyrazić się nie da. W efekcie chodzimy więc po wystawach, które co prawda perfekcyjnie przygotowano pod względem technicznym, ale będącymi mętnym amalgamatem skojarzeń i wątków. Sztukę łatwo przegadać, to prawda. Ale równie łatwo symulować, że jest w niej coś głębszego, jeśli będzie się wystarczająco uparcie unikać odpowiedzi.
Kolejnym elementem tej zasłony dymnej jest słodki w swojej dziecinności pomysł, aby członków zespołu organizacyjnego i artystów wspólnie określać mianem chóru, czy też chorusu. Odwołanie do antycznego teatru to oczywiście jedna z rzeczy, której autorzy documenta 14 nauczyli się od Aten, ale nawet jeśli nazwaliby się ekipą dzielnych Spartan, niewiele by to zmieniło. Ta deklaratywna zespołowość nie przekreśla, jak sądzę, hierarchii w zespole, relacji zależności, podziału zadań na mniej i bardziej niewdzięczne, zróżnicowanych honorariów, no i przede wszystkim indywidualistycznych ambicji artystów.
Artyści-banaliści
W tak dużej zbieraninie prac, postaw i pomysłów oczywiście znajdziemy lepsze i gorsze. Obok ciekawych pojawiają się też po prostu zwyczajne gnioty. Wśród tych pierwszych można wskazać performance zatytułowany bezpretensjonalnie Cuddling Athens. Polega on tym, że dwie artystki zapraszają publiczność do wystawionego w EMST łóżka na kilkuminutowe przytulanie. Nie byłoby w tym nic poza studencką wprawką, gdyby nie fakt, że jedna z nich to Annie Sprinkle – nie pierwszej już młodości była aktorka porno, która niegdyś proponowała publiczności, żeby przy pomocy narzędzi ginekologicznych oglądać jej genitalia – a druga to Beth Stephens, jej żona. I to chyba właśnie jest moment, w którym warto przestać mówić, aby sztuki nie przegadać.
Ten budujący ciekawą atmosferę performance poprzedzał niemiłościwie toporny Marty Minujín Payment of Greek Debt to Germany with Olives and Art. Argentyńska artystka bardzo dosłownie zinterpretowała relacje między Niemcami i Grecją. Odegrała razem z aktorką upozowaną na Angelę Merkel scenę, w której niemiecka premier otrzymuje od artystki oliwki, „greckie złoto”, jako spłatę zadłużenia. W związku tym, że „Angela Merkel” przemawiała w języku Goethego bez tłumaczenia, trudno powiedzieć, o co faktycznie chodziło – niemiecka publiczność od czasu do czasu śmiała się uprzejmie. Istnieje więc cień szansy, że nie było to tak bezlitośnie kiczowate działanie, jak mi się wydaje.
Artyści w przygniatającej większości nie posiadają wiedzy i narzędzi ku temu, by stawiać wnikliwe diagnozy i ze względu na ten brak specjalistycznej (a czasem nawet i rudymentarnej) wiedzy ich wypowiedzi muszą ocierać się o banał i reprodukują to, co już doskonale wiemy.
Najciekawszym projektem, który zobaczyłem była z pewnością realizacja Nikhila Chopry Drawing a Line Through Landscape. Hinduski artysta na ścianach wewnątrz jednego z budynków na obrzeżach Aten wymalował ziemią morski krajobraz. Musiała być to męcząca praca, bo – jak zapewniał napotkany na miejscu, obserwujący go od paru dni lokals – po namalowaniu krajobrazu Chopra głównie leżał na znajdującym się w pomieszczeniu materacu i z nikim nie rozmawiał. I rzeczywiście, kiedy tam wszedłem, artysta smacznie spał, a obudzony z niechęcią patrzył na komentujących jego pracę widzów, nie odpowiadał nawet na przywitanie. To dopiero początek jego projektu, bo przez najbliższe dwa miesiące ma podróżować przez Europę Południowo-Wschodnią do Kassel. I choć jest to niestety mniej interesująca część jego działania, to podobnie jak performance Marty Minujín, pozwala zadać pytanie o to, co tak naprawdę artyści mają do powiedzenia na temat relacji między Południem a Północą, kryzysu ekonomicznego, imigrantów i kilku różnych kwestii, które rzutko zaproponował Szymczyk. Niestety w większości – smutna to konstatacja – ich możliwości nie różni się od możliwości przeciętnego mieszkańca tej planety, czyli albo wypowiadania banałów w stylu Minujín, albo smacznego, cudownie zobojętniałego snu. Artyści w przygniatającej większości nie posiadają wiedzy i narzędzi ku temu, by stawiać wnikliwe diagnozy i ze względu na ten brak specjalistycznej (a czasem nawet i rudymentarnej) wiedzy ich wypowiedzi muszą ocierać się o banał i reprodukują to, co już doskonale wiemy. Nie jest to zarzut wobec nich, ale takie małe zagajenie pod adresem organizatorów documetna 14. Po co to napinanie i wielkie słowa? O kryzysie, o Północy, o Południu itd. Wydaje mi się, że dużo ciekawsze byłoby poprzestanie na formule, którą documenta wypracowały dawno temu – przeglądu najciekawszych zjawisk artystycznych ostatnich lat.
A z zupełnie innej beczki, drzewka gorzkich pomarańczy w Grecji mają już owoce, co sprawia, że nawet brzydkie i nijakie ulice Aten wyglądają po prostu pięknie.
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- documenta 14
- Miejsce
- Ateny
- Czas trwania
- 08.04 - 16.07.2017
- Osoba kuratorska
- Adam Szymczyk
- Fotografie
- Karolina Zajączkowska, Sławomir Zbiok Czajkowski
- Strona internetowa
- documenta14.de
- Indeks
- Adam Szymczyk Alexandra Bachzetsis Artur Żmijewski Beth Sprinkle Beth Stephens Carolyn Christov-Bakargiev Danai Anesiadou Dion McGregor documenta Emeka Ogboh Emmanouela Pechynaki-Mamounaki George Lappas Karolina Sulich Karolina Zajączkowska Lucien Castaing-Taylor Łukasz Białkowski Marta Minujín Nikhil Chopra Nikos Kalivas Rebecca Belmore Sławomir Zbiok Czajkowski Stella Dimitrakopoulou Theo Eshetu Tshibumba Kanda-Matulu Vasileios Skarmoutsos Véréna Paravel