Poszerzanie pola uniwersytetu. Rozmowa z członkami koła naukowego „Czarny Kwadrat IHS UW”
Arek Gruszczyński (Fundacja Bęc Zmiana): Kiedy i jak powstało koło naukowe Czarny Kwadrat?
Sebastian Gawłowski: Koło istnieje od 1986 roku i jest jednym z najstarszych na Uniwersytecie Warszawskim. Zanim się do niego dobraliśmy i zaczęliśmy rozkręcać, miało inną nazwę i przez dłuższy czas było nieaktywne. Zostało reaktywowane około cztery lata temu. Nie jest tak, że ruszyliśmy od zera.
Nawiązujecie do tego, co robiły poprzednie ekipy?
S.G.: Jest z tym problem, ponieważ dokumentacja i archiwum nie istnieją. Nawet nie jesteśmy w stanie dotrzeć do starego regulaminu i składu.
Anna Rowińska: Z tego, co pamiętam opierało się na spotkaniach, podczas których omawiało się jakieś zagadnienie.
Jeżeli wtedy działało jak zwykłe koło naukowe, to jakie jest wasze?
S.G. Staramy się działać, organizując wydarzenia i wyjść poza uniwersytet – większość kół działa w wąskim gronie, hermetycznie, wśród studentów, osób zainteresowanych daną dziedziną. Członkowie naszego koła mają bardzo różne perspektywy na to, co robią i czym chcieliby się zajmować. Łączy nas zainteresowanie sztuką współczesną. Wychodzimy z założenia, że warto aktywizować nie tylko studentów Uniwersytetu Warszawskiego, ale również Akademii Sztuk Pięknych oraz inne osoby zainteresowane sztuką. Z tego pomysłu zrodziły się otwarte wydarzenia, skierowane do szerszego grona odbiorców.
Martyna Listkowska: Wyszliśmy poza akademicko rozumianą historię sztuki, skupioną na badaniu dzieł. Staramy się działać na polu kuratorskim i popularyzować wiedzę o sztuce współczesnej. Typowym działaniem naukowym była na przykład konferencja. Nasze działania nie są jednak skierowane do wąskiego grona specjalistów. Zależy nam także na nawiązaniu współpracy z młodymi artystami z ASP.
Kto jest waszą grupą odbiorców?
A.R. Organizujemy różne wydarzenia, więc jest ona szeroka. Zupełnie inne miała konferencja, inne wystawa fotograficzna czy rysunku. Nasza działalność nie jest jednolita. Przez to, że każdy z nas interesuje się czymś innym, koło staje się przestrzenią, która aktywizuje. Możemy trochę nabrać sił, przedyskutować nasze różne pomysły.
S.G. Możemy jedynie posiłkować się statystykami z Facebooka. Najliczniejsza grupa wiekowa to osoby między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia. Na wydarzeniach, które organizujemy spotykamy różnych ludzi – naukowców, kuratorów, artystów. Nie są to jedynie studenci i nasi znajomi.
W tym roku odbędzie kolejna edycja wystawy Granice sztuki. Opowiecie o niej?
S.G. Pretekstem do organizacji cyklu wystaw pod tym tytułem była potrzeba nawiązania współpracy ze studentami ASP. Mimo że uczymy się po sąsiedzku, to momentami czujemy mocną granicę. Nie znamy się poza wąskimi, prywatnymi kanałami. Jako przyszli historycy sztuki chcieliśmy również wypróbować się w organizacji takiego wydarzenia, mieć do czynienia z zupełnie inny rodzajem pracy. Chcieliśmy sprawdzić, co dzieje się w pracowniach, do których nie mamy dostępu. Tak jak w Warszawie jesteśmy w stanie coś zobaczyć, tak z innych ośrodkami akademickimi mamy problem. A przecież to są nasi rówieśnicy, więc powinniśmy wiedzieć, jakimi narzędziami się posługują. Poza tym w historii sztuki nadal tkwi tradycyjny podział na dyscypliny. Chcieliśmy zobaczyć, czy ma on dzisiaj jakikolwiek sens i pokrycie w rzeczywistości.
M.L. Czy te podziały są nadal aktualne w praktyce akademickiej i jak podchodzą do tego młodzi artyści. Chodziło też o możliwość wypowiedzenia się poza konkretną pracownią (malarstwa, grafiki itp.), w której się kształcą.
A.R. To było bardzo cenne doświadczenie wymiany.
Interesują mnie te granice. Jeżeli na historii sztuki one są nadal obecne, to jednak wiemy od dawna, że się zatarły. Czy chodzi nadal o przekroczenie, nowe nazwanie granic?
S.G. Nie chcemy niczego nazywać, tylko zacząć rozmowę. Nie chcemy wyznaczać nowych granic.
A.R. Nie narzucamy tezy artystom.
S.G. Nie zapraszamy konkretnych artystów, tylko robimy open call. Na podstawie nadesłanych prac możemy zobaczyć, w jaki sposób kształtuje się pewna pokoleniowa narracja. Staramy się wybrać rozwiązania, które są polemicznie nastawione do danej dyscypliny, czy istnieje w ogóle twarda granica, czy się przesuwa, oraz na jakiej to działa zasadzie.
A.R. W granicach rysunku pojawiły się prace interaktywne, wyciągnięte w przestrzeń galerii.
Czy pojawiły się jakieś wnioski?
S.G. Okazało się przede wszystkim, że kategorie, którymi posługuje się nauka, są przestarzałe. One nie obowiązują. Zresztą to widać po pracowniach. Na marginesie ostatnich wydarzeń przypomniał mi się artykuł, w którym zbulwersowany autor dziwił się, że Markiewicz skończył pracownię rzeźby profesora Grzegorza Kowalskiego. Pytał w nim: „Ale jaki z niego rzeźbiarz?!” (śmiech).
M.L. Zależało nam również na tym, żeby wyjść do publiczności, która właśnie w taki tradycyjny sposób rozumie sztukę. Próbowaliśmy pokazać, że kategoryzowanie tradycyjnych dyscyplin jest już dzisiaj niemożliwe.
S.G. Przeszliśmy pewien punkt w sztuce, z którego już nie ma powrotu.
Do tej pory to była przede wszystkim współpraca z Akademią.
M.L. I będzie nadal. Granice malarstwa odbędą się w galerii Styk, czyli galerii doktorantów warszawskiej ASP, którzy sami się z nami skontaktowali i zaproponowali współpracę. Stwierdziliśmy, że jest to najlepsze miejsce na tę wystawę.
Na czym polegał projekt fotograficzny?
A.R. Z Mileną Soporowską skontaktowałyśmy się z Agnieszką Rayzacher z lokalu_30 i zrobiłyśmy tam wystawę, organizując wcześniej open call. Jej osią była myśl Hansa Beltinga zawarta w jego Antropologii obrazu. Szkice do nauki o obrazie. Jury wybrało sześcioro artystów. Interesowało nas nawiązanie dialogu między fotografią a filozofią. Belting wielokrotnie odnosi się do próby redefinicji obrazu, która jest związania z badaniem na sposób antropologiczny, a nie przez historię sztuki. Pisze również o ciele i bada to, jak jest obecne na obrazie. Zajmuje się również śmiercią – tym, jak ciało przemienia się w obraz ciała. Belting porusza wiele zagadnień i nie poświęca wiele miejsca fotografii. Pojawia się tam wiele różnych aspektów, które są związane różnym podejściem do obrazu. Pierwszą eliminację prac wykonałyśmy we dwie. Tytuł wystawy również odnosi się do kategorii obrazu: jako prawzoru i obrazu-odbicia.
Zorganizowaliście także konferencję naukową Sztuka polska w okresie przemian ustrojowych lat 90. Dlaczego interesował was moment transformacji?
S.G. Po roku 1989 nastąpiły pewne zmiany w sztuce. Był to kluczowy moment. Jest to „świeża” sztuka, jednocześnie przechodząca już do kanonu. Sztuka, która powstała po okresie transformacji nie jest jeszcze w pełni osadzona w dyskursie historyczno-artystycznym. Sztuka krytyczna doczekała się kilkunastu publikacji, ale jest wiele aspektów, które do tej pory nie zostały zbadane. W programie, który mamy na uczelni, nie ma na to zazwyczaj czasu. Przechodząc przez całą historię sztuki, najnowsze rzeczy są dosyć powierzchownie omawiane. A ten okres i ta sztuka są nam najbliższe.
M.L. Jest to coś, co dla nas jest już historią, ale w pewien sposób najbardziej zrozumiałą.
M.L. Mamy własne przeżycia związane z latami 90., to jest nasze dzieciństwo. Stykamy się z dziełami sztuki, które są już uznane, mamy naturalny odruch, żeby spróbować je opisać w znanych nam kategoriach.
S.G. Jest to obszar, który nadal wymaga pracy, a z drugiej strony studenci i doktoranci też chcą przekazać swoją wizję z innej perspektywy.
M.L. Mimo funkcjonowania tej sztuki w polu publicystyki i nauki, nadal krzywo się na nią patrzy jako na przedmiot badań akademickich.
Dlaczego?
M.L. „Sztuka współczesna to nie jest prawdziwa sztuka”. Niektórzy uważają, że to jeszcze za wcześnie, żeby ją badać.
S.G. Nie posiadamy odpowiedniej perspektywy czasu. Podczas konferencji chcieliśmy o tym wszystkim powiedzieć.
Jakie tematy się tam pojawiły?
M.L. Tematy paneli pojawiły się w momencie nadsyłania zgłoszeń.
S.G. Dla nas było najbardziej ciekawe, że nie dostaliśmy tak naprawdę żadnego abstraktu, który dotyczył bezpośrednio sztuki krytycznej.
M.L. Na przekór temu, co jest uznawane po ‘89 za główny nurt. Pojawiły się tematy dotyczące dizajnu, teatru, filmu i architektury.
S.G. Była mowa o Fluxusie, miało być wystąpienie o pop-banalizmie. O sztuce lat 90. mówiliśmy z różnych perspektyw, próbowaliśmy nie powielać znanych narracji. Pojawiły się wątki feministyczne, queerowe, te związane z Zagładą.
M.L. Byliśmy zaintrygowani referatem o architekturze sakralnej o bazylice w Licheniu, pojawiła się również kwestia duchowości w przestrzeni publicznej. Inne wystąpienia związane były z „cenzurą” oraz z perspektywą, z jakiej teraz patrzymy na lata 90. Nie skupiamy się jedynie na samych dziełach sztuki, ale również na ich odbiorze przez szerokie masy publiczności.
Czy uniwersytet stwarza przestrzeń do takich działań?
S.G. Największym problemem jest kwestia finansowania. To jest dla nas kluczowe. Nie mamy własnych środków, więc jesteśmy zależni od decyzji osób przyznających fundusze na działalność kół naukowych. Inicjatywy związane ze sztuką współczesną często z góry spotykają się z niezrozumieniem czy też uznawane są za pozbawione waloru naukowego. Z drugiej strony mamy duże wsparcie od pracowników naukowych.
Uniwersytet daje wam to, czego oczekujecie?
A.R. Koło naukowe na pewno wypełniło jakąś lukę. Uniwersytecka historia sztuki nie ma na celu „wyprodukowania” ludzi zajmujących się sztuką współczesną.
S.G. Dzisiejsza historia sztuki wymaga praktyki, połączenia zaplecza teoretycznego, wiedzy, z realiami. To jest pewien warsztat, którego potrzebujemy. Te studia nam je częściowo dają, a to, czego nam brakuje, staramy sami sobie zorganizować, uzupełnić.
M.L. Myślę, że nasza działalność i zapotrzebowanie na funkcjonowanie takiego koła, zajmującego się wyłącznie sztuką współczesną, wynika z tego, że jest nią duże zainteresowanie wśród studentów, a według nas brakuje zajęć, które się wokół tej problematyki skupiają. Pojawiają się dopiero pod koniec studiów licencjackich. Studenci muszą przejść przez wykłady ze wszystkich epok, historię sztuki od a do z.
A co musiałoby się zmienić, żeby uniwersytet spełniał wasze oczekiwania? Mówicie o tym, że brakuje praktyki.
M.L. Ale to nie jest miejsce na praktykę. Tę lukę wypełniają koła.
A.R. Mogły to być ewentualnie dodatkowe kursy historii sztuki współczesnej.
S.G. Trzeba przyznać, że to ciągle ewoluuje. Nie można powiedzieć, że mamy do czynienia ze stagnacją.
Praktyczne zajęcia z narracji kuratorskich?
M.L. Teraz pojawiły się zajęcia o krytyce artystycznej i tworzeniu wystaw, które prowadzi dr hab. Gabriela Świtek. Jednak są one fakultatywne. Nie każdy więc na nie trafi i nie dla każdego wystarczy miejsc. Jest bardzo dużo chętnych na zajęcia dotyczące sztuki współczesnej, a tych zajęć jest mniej niż chętnych.
S.G. Nie możemy wypowiadać się w imieniu wszystkich studentów. Mamy swoje ciągoty w kierunku połączenia teorii z praktyką, ale inni patrzą w zupełnie inną stronę. Nam może tego brakować, a innym nie. Dlatego sami próbujemy się zorganizować.
A.R. To koło nie powstało, żeby krytykować IHS. Raczej jako jego dopełnienie. A twoje pytania do tego zmierzają (śmiech). Nie mamy w sobie postawy rewolucyjnej.
M.L. Trzeba zrozumieć radę naukową układającą program studiów akademickich, które mają kształcić historyka sztuki, a nie kuratora czy krytyka. Wiedza stanowi tylko podstawę dla tych zawodów.
Czy macie jakieś tradycje, do których się odwołujecie?
S.G. Podglądamy i staramy się z tego złożyć coś, co nam pasuje. To jest forma eksperymentowania. Nie jesteśmy oczywiście nowatorami i odkrywcami w tym, co robimy, ale też staramy się wypracować pewien schemat, który nam odpowiada. To jest wspierane tym, co obserwujemy wokół siebie.
A.R. Nie jesteśmy ortodoksyjnie przywiązani do jakieś jednej tradycji.
Większość trzydziestolatków odwołuje się do jakiejś tradycji. Mają swoich mistrzów, wzory do naśladowania.
S.G. To jest ogromna zaleta, że nie zmierzamy wszyscy w jednym kierunku. Osoby, które tworzą koło, mają zróżnicowane perspektywy badawcze i światopoglądy.
M.L. Bardziej chodzi o to, że nie ma jednolitego programu, który narzucamy wszystkim członkom koła, tylko są pewne grupy, które zmierzają w różnych kierunkach.
S.G. Mamy osoby, które interesują się fotografią, architekturą, dizajnem, psychoanalizą, queer czy teorią gender. Staramy się wymieniać doświadczeniem, sprawdzać się w tym, co nas kręci i pokazywać to w praktyce. Nie możemy się odnosić do jednej tradycji, ponieważ tak naprawdę sami nie jesteśmy jednorodnym organizmem.
A.R. Ani nie jesteśmy ukształtowanymi ludźmi. Jesteśmy ciągle w procesie, a osoby od nas starsze zdążyły już się ustosunkować do wielu spraw.
S.G. To może być odczytane jako wada, że nie jesteśmy precyzyjnie ukierunkowani, że nie mamy programu, ale z drugiej strony to jest jeszcze w fazie eksperymentu i uważamy, że nie musimy się zamykać.
Pomaga wam w pracy?
S.G. Myślę, że dużo się nawzajem uczymy.
To ma wymiar interdyscyplinarny?
S.G. Wszyscy czerpiemy z tego, co robimy. Po pierwsze uczymy się, jak coś zrobić, w najbardziej podstawowych, papierkowych zadaniach, a po drugie możemy zobaczyć, co z tego wychodzi na płaszczyźnie efektu.
A.R. Wspieramy się w naszych działaniach.
–
CZARNY KWADRAT IHS UW – koło naukowe studentów historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Celem działalności koła jest badanie oraz promowanie wśród szerszej publiczności sztuki współczesnej. Ważną rolę w działalności koła odgrywają inicjatywy związane z organizowaniem wydarzeń, takich jak: wystawy, konferencje, spotkania z kuratorami i krytykami oraz współpraca ze studentami i profesorami warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Najbliższe inicjatywy planowane przez Czarny Kwadrat IHS UW: wystawa Granice Malarstwa z cyklu Granice Sztuki, wystawa fotograficzna dotycząca kategorii niesamowitego (rozwiniętej przez Freuda) w ramach projektu Urbild/Abbild oraz konferencja naukowa pt. Po drugiej stronie obrazu. O współczesnym widzu wobec dzieła sztuki. Więcej szczegółów: www.facebook.com/CzarnyKwadrat.
Sebastian Gawłowski – (ur.1990) student Kolegium MISH (kierunki dyplomowe historia sztuki i filologia włoska) na Uniwersytecie Warszawskim oraz Collegium Invisibile (tutorial pod opieką prof. Ewy Domańskiej). Pracuje jako asystent w warszawskiej Galerii LETO. Drugi rok pełni funkcję prezesa zarządu koła Czarny Kwadrat IHS UW.
Martyna Listkowska – (ur. 1991) studentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim (I rok II stopnia). Od dwóch lat działa w kole naukowym Czarny Kwadrat IHS UW. Obecnie członek zarządu koła, pełni funkcję sekretarza.
Anna Rowińska (ur. 1988) – członkini koła naukowego Czarny Kwadrat IHS UW. Studentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Absolwentka studiów pierwszego stopnia historii sztuki i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim.
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- Urbild/Abbild
- Miejsce
- Galeria lokal_30
- Czas trwania
- 30.08 -13.09.2013
- Fotografie
- Milena Soporowska
- Strona internetowa
- czkuw.wordpress.com/